sobota, 27 lipca 2019

#1 MCU Phase Chronology: Faza Pierwsza

   W zeszłą niedzielę (20.07.2019) emocje sięgały szczytu, gdyż na tegorocznym Comic conie w San Diego dowiedzieliśmy się, co nas czeka w ciągu następnych dwóch lat w IV fazie MCU. Jest to idealny pretekst, aby rozwiać pewne wątpliwości osób, które nie do końca ogarniają, jak działa Marvel Cinematic Universe. Superheromania ma się dobrze, a wśród komiksiarzy i kinomaniaków to nieodłączny element popkultury. Istnieje też grupa osób, która nie wkręca się aż tak w temat, niemniej ten post, a raczej jego cykl też powinien ich zainteresować. Tutaj po kolei, w szybkim rozrachunku i opisie będę tłumaczył poszczególne fazy. Ale zapytacie, o co chodzi z tymi fazami? Pokrótce każda z faz oznacza dany etap rozwoju akcji w MCU, zazwyczaj kończący się filmem z Avengersami.

Faza 1 - wprowadzenie bohaterów
Faza 2 - konsekwencje
Faza 3 - koniec złotej ery superbohaterów

Jeśli chodzi o fazę czwartą, nie wiadomo jeszcze czego się mamy spodziewać, ale być może będzie to faza odrodzeń, czego sobie bym życzył. Jedyne o czym wiemy to tytuły, które ukażą się przez najbliższe dwa - trzy lata. O kolejności filmów w poszczególnych fazach pisałem w lakonicznym spisie w recenzji na temat Avengers: Endgame. Był to nietypowy spis, gdyż bazował bardziej na chronologii w uniwersum niż na chronologii powstawania filmów. Jest to bardzo istotne, gdyż poszczególne lata wchodzą w skład poszczególnych faz. Tylko że ja właśnie skupię się na chronologii wewnątrz uniwersum, czyli na chronologii fabularnej. Znam osoby, które pytały "ale, jak mamy to oglądać? Który film pierwszy? Który kolejny? Gdzie to się kończy?". Odpowiedź znajduje się właśnie w tym poście. Znacie takie tytuły, których chronologia nie zgadza się z częściami kolejno po sobie wychodzącymi. Najlepsze przykłady to Gwiezdne Wojny lub Szybcy i Wściekli. W przypadku MCU za to mamy do czynienia z obszerną listą tytułów i jest to chyba najdłuższy wielkoekranowy serial. A propos seriali to osobny temat, bo istnieją seriale rozgrywające się w uniwersum Marvela i możemy je oglądać na platformach, chociażby Netflixa, a niebawem na platformie Disney +. Myślę jednak, że seriale zasługują na osobny dział, a na końcu zestawienie filmów i seriali we wspólnym chronologicznym uporządkowaniu. Chronologia, o której chcę pisać, będzie jednak nieco zachwiana, ponieważ brak będzie pewnych filmów, które ogłoszono właśnie na Comic conie, a ich chronologiczna pozycja może znajdować się w poprzednich fazach. Tak np. będzie w przypadku "Czarnej Wdowy", która będzie mieć premierę w przyszłym roku, natomiast jej miejsce fabularnie znajduje się w pierwszej fazie, czyli wprowadzeniu bohaterów. O tym bardziej rozpiszę w przypadku danego filmu.
    Aby oszczędzić innym powyższych pytań, wyciągam pomocną dłoń i zapraszam do krótkiego zestawienia pierwszej fazy MCU według chronologii fabularnej:



1. Capitan America: The First Avenger (2011)


    Polskie tłumaczenia zawsze dają w łeb w przypadku wielu filmów, tak tutaj nie wiem, czy to miała być gra słowna, czy celowy zabieg, ale The First Avanger mówi sam o sobie "Pierwszy Mściciel". Taki też był główny wątek filmu, który miał ukazać przywódcę Projektu Mścicieli, jako pierwszego spośród Avengersów. Polskie tłumaczenie "Pierwsze Starcie" może za to nawiązywać do wprowadzenia nas w uniwersum Marvelowskie poprzez ten film. 
    Wszystko zaczyna się w trakcie II wojny światowej, podczas której patyczakowaty Steve Rogers dostaje możliwość zaciągnięcia się do armii. Od zawsze gnębiony, ale mimo to ma wielkiego ducha i "może tak cały dzień!". Szkolenie do armii pokazuje, jak trudno Rogersowi przychodzi fizyczne dostosowanie się do warunków, jednak w chwilach zagrożeń potrafi się poświęcić, podczas gdy wszyscy uciekają. Potrafi pomyśleć głową, kiedy zadanie jest bardzo trudne do wykonania. Te cechy czynią go wyjątkowym. Staję się więc wyjątkowym ochotnikiem do eksperymentu. Eksperyment polegał na stworzeniu superżołnierza za pomocą specjalnego serum. Wstrzyknięto serum Rogersowi, dzięki czemu stał się zupełnie inną osobą. Zmieniła się jego budowa ciała i kondycja fizyczna. Stał się silniejszy, szybszy i zwinniejszy. Eksperyment się udał, lecz coś poszło nie tak i Rogers okrzyknięty Kapitanem Ameryką stał się bardziej patriotyczną maskotką kraju niż wojownikiem. Występował w operach, teatrach i musicalach podsycając wiarę społeczeństwa w wygraną wojnę. Kiedy wszystko wróciło na dobre tory i Steve pokazał, że już nie jest chłopaczkiem do bicia, został prawdziwym kapitanem. Ukazał swój heroizm, ulegając wypadkowi samolotowemu, w którym nie umarł, a został zamrożony w bryle lodu na 70 lat. 
    W filmie poznajemy Howarda Starka - ojca Tony'ego Starka (Iron Mana). Widzimy jak jego ojciec, pracował nad najnowocześniejszymi technologiami, czym później z rozmachem zajął się Tony. Jesteśmy świadkami początków agencji The S.H.I.E.L.D. Poznajemy głównego wroga, który przedrze się w przyszłości do "Tarczy" - Hydrę - alternatywę na Hitlerowskich Nazistów. Osobne stowarzyszenie zajmujące się poszukiwaniami artefaktów, badaniami alchemicznymi i magicznymi. Ich główny dowódca Red Skull pragnie zawładnąć światem. Po raz pierwszy pojawia się Tesseract - najpotężniejszy artefakt we wszechświecie. Dociera do niego Red Skull, który wykorzystuje jego moc do swoich celów. Ostatecznie S.H.I.E.L.D. zabiera Tesseract, by trzymać go w ukryciu. "The First Avenger" zaznajamia nas z potężnym sześcianem, który kiedyś przysporzy mnóstwo problemów. Kapitan Ameryka staje się pierwszym w historii superbohaterem, a także pierwszym, któremu Nick Fury proponuje wstąpienie do Projektu Mściciele. 
    Ogólnie film przedstawia początek historii w świecie MCU i jest dość istotny, ale tak naprawdę wydaje się najsłabszym filmem w fazie pierwszej. Nie ujmuje w żaden sposób produkcji, po prostu kwestia tego, że film został stworzony w kanwie filmu wojennego, osadzonego w większości w czasach lat czterdziestych. Nie ma więc w nim bombardowania efektami specjalnymi. Jest za to heroizm, patriotyzm i upór. Przede wszystkim narodziny pierwszego Avengera!


2. Capitan Marvel (2019)



   O tym filmie już pisałem na Kinematografilii. To właśnie jeden z tych filmów, który wprowadza bohaterów do fabuły, lecz oficjalnie należy do innej fazy. Cap. Marvel pochodzi z trzeciej fazy, a jej film zapowiadał koniec fazy trzeciej i nadejście "Końca Gry".
    Tym razem pojawiamy się w kosmosie. Mamy bardzo ważny problem bohaterki, która straciła pamięć i została porwana przez cywilizację pozaziemską. Kapitan Marvel pojawia się na około dziesięć lat przed wybudzeniem Kapitana Ameryki. Wszystko oscyluje w początkach lat dziewięćdziesiątych, a żeby zrozumieć powstanie Kapitan Marvel, trzeba cofnąć się do lat siedemdziesiątych, które wymazano z pamięci Danvers (prawdziwe nazwisko Kap. Marvel) wpajając jej, że pochodzi z rasy Kree. W filmie szerzej poznajemy Nicka Fury'ego, który pomaga Kapitan Marvel. Poznajemy zabawną historię utraty oka Fury'ego. Znów pojawia się Tesseract. Tym razem jako cel przybycia jednego z Kree, który uprowadził Danvers. Jak się okazało, Tesseract był powodem walki Kree i Skrulli. Jedni myśleli, że drudzy go ukradli i wzajemnie, podczas gdy Tasseract był cały czas na ziemi pod okiem jednej z Kree, znanej jako Mar-Vell. Na ziemi żyła jako Wendy Lawson i przybrała tożsamość szefowej i mentor Carol Danvers, która wtedy, w latach siedemdziesiątych, była pilotem wojskowym. Moc Carol to pochłonięta energia Tesseractu. Na cześć prawdziwej tożsamości swojej szefowej, przybrała przydomek Kapitan Marvel. Misją Danvers stała się akcja ratunkowa Skrulli pozostawiona jakby w testamencie Mar-Vell. Kapitan Marvel odleciała w przestrzeń kosmiczną, zostawiając sprawy ziemi w rękach Fury'ego. Ten za to rozpoczyna dokumentację Projektu Mścicieli.
    Jako że to film z tego roku efekty specjalne pojawiły się skoro mowa o kosmosie. Wielkiego szału ten film może nie robi, ale na pewno świetnie się go ogląda w 3D. Drugi superbohater na ziemi pojawił się tylko na chwilę, lecz jego działanie jest na skalę miedzyświatową!


3. Iron Man (2008)




    Cała pierwsza faza miała swój początek przy tym filmie. To był pierwszy oficjalny film sygnowany MCU. Tony Stark - bogaty przedsiębiorca, tworzący broń i amunicję dla wojsk pod logiem swej firmy Stark Industries zostaje porwany przez terrorystów. Porwanie następuje po ostrzelaniu wozu, w którym jedzie Stark po zaprezentowaniu broni Jerycho. Nieszczęśliwie Stark pada ofiarą wybuchu bomby swojej firmy. Zostaje przywrócony do przytomności, lecz jego serca niedomaga. Terroryści karzą mu stworzyć drugie Jerycho do wykorzystywania przez nich. W zamknięciu i z pomocą innego więźnia tworzy coś zupełnie innego. Buduje reaktor łukowy pomagający w pracy serca Starka, a następnie tworzy super zbroję z żelaza. Tak powstaje Iron Man! Niniejszym film przedstawia narodziny Iron Mana i niezapomniane, nieskromne wyznanie Tony'ego na konferencji, które będzie także jego ostatnimi słowami w życiu, że to on jest Iron Manem!
    Pierwszy film MCU był wyważony w efektach, fabule i upiększony zadziornym humorem Tony'ego Starka. Genialna kreacja Roberta Downey Jr. w którą się wczuł, nie daje wątpliwości, że Tony Stark może być tylko jeden. Iron Man zostaje jako pierwszy wdrążony w Projekt Mścicieli, lecz pierwotnie go odrzuca. Iron Man staje się symbolem bohaterstwa i jedynym jawnym superbohaterem.


4. Iron Man 2 (2010)



   A oto film, który powinien być poprzedzony przyszłoroczną "Czarną Wdową". Czarna Wdowa, czyli Scarlett Johansson to była rosyjska agentka wdrążona w szeregi S.H.I.E.L.D. i jedna z najlepszych agentek Nicka Fury'ego. Wdowa pojawia się w drugiej części Iron Mana jako osobista sekretarka Starka. Wskoczyła na to miejsce po Pepper Potts, która awansowała na stanowisko prezesa Stark Industries. Wdowa, czyli Natasha Romanoff została specjalnie przygotowana na to stanowisko i wysłana przez Nicka Fury'ego, aby mieć oko na Tony'ego. Fury nie daje za wygraną i chce go zwerbować do Projektu Mścicieli. 
   Druga część Iron Mana to wydarzenia po sześciu miesiącach od pierwszego Iron Mana. Media rozprzestrzeniają wieści o sukcesie Tony'ego Starka i o jego przyznaniu się do bycia Iron Manem. Transmisje docierają do rosyjskiego geniusza, niejakiego Vanko, którego ojciec wraz z ojcem Tony'ego stworzyli model reaktora łukowego, zasilającego serce Starka. Vanko traci ojca i pragnie się zemścić na Starku. W międzyczasie Tony Stark robi w firmie przemianowania i odkrywa, że potrzebuje zamiennika palladu do reaktora, Vanko buduje swój reaktor łukowy. Spotyka się ze Starkiem na wyścigach w Monaco, gdzie rozwala całą imprezę, atakując Tony'ego biczami zasilanymi reaktorem łukowym. Vanko zostaje aresztowany, lecz wyciąga go z więzienia rywal Starka i pozoruje śmierć Vanka. W tym samym czasie Pułkownik Rodhes po raz pierwszy ubiera prototypową zbroję War Machine i zabiera ją dla armii. Wszystko podczas imprezy urodzinowej Starka, na której bogacz się upija i straszy gości. Wychodzi na jaw, że Fury znał osobiście ojca Starka i że dał podwaliny pod powstanie S.H.I.E.L.D. Na specjalnym expo Justin Hammer, rywal Starka prezentuje zmodyfikowane przez Vanko zbroje Starka. Pancerze niestety wymykają się spod kontroli i zaczyna się jatka, w której uczestniczą Iron Man i Pułkownik "War Machine" Rodhes. 
   Zdecydowanie ta część jest lepsza od poprzedniej, więcej w niej żelastwa, które daje w tyłek i pojawiają się kolejni członkowie przyszłych Avengersów. Tony Stark otrzymuje propozycje współpracy jako konsultant ze względu na swój trudny charakter. Film kończy się odnalezieniem nietypowego artefaktu, będącym legendarną bronią kolejnego superbohatera i jednocześnie postaci z mitów, a wcześniej media podają o szalejącym zielony wielkoludzie. 



5. The Incredible Hulk (2008)



   Z tym filmem chyba jest najwięcej do życzenia. Chociaż Hulk to ulubiona postać Kinematografilii na równi z Dr. Strangem to ten film wydaje się troszkę niewypalony. Po pierwsze wydaje się jednym z tych superbohaterskich filmów Marvela kręconych wcześniej, a nie wchodzących w skład oficialnego MCU (Spider-Man z Tobey'em Maguire'em, Ghost Rider z Nicholasem Cage'em czy wszystkie wersje X-Menów - co wcale nie umniejszam wspaniałości tych filmów), a ciekawostką jest, że już w 2003 roku pojawiła się ciekawa ekranizacja Hulka spoza official MCU. Po drugie w tym filmie Bruce'a Bannera gra Edward Norton, natomiast w Avengersach jego miejsce zajął Mark Ruffalo. Po trzecie, nie przeczę, że Norton jest znakomitym aktorem, ale jednak to Ruffalo nas przekonał do swojej kreacji Bannera. W końcu po czwarte, Hulk ze swojego filmu solowego wygląda inaczej niż w Avengersach i pobocznych filmach. 
   Ten film to po prostu zmagania z kreaturą, którą stworzył naukowiec na potrzeby eksperymentu. Oczywiście tym eksperymentem był on sam, co sprawiło, że projekt wymknął się spod kontroli. Banner medytuje, szuka sposobu, aby uciszyć bestię siedzącą w nim, albo ją ujarzmić i wykorzystywać ją, wtedy kiedy trzeba. Badania mają na celu stworzenie tego samego efektu, co w drugiej wojnie światowej, dało w przypadku Kapitana Ameryki. Hulk unika konfrontacji z Generałem Rossem, który chcę go wykorzystać na potrzeby armii. Generałowi pomaga w tym Emil Blonsky, w którego wciela się genialny Tim Roth. Aby dotrzymać kroku Hulkowi i dorównać mu siłą Emil godzi się na wprowadzenie do jego organizmu podobnej dawki surowicy, jaką podano Bannerowi. W efekcie jego siła i szybkość wzrasta, lecz ma negatywny wpływ na jego psychikę. Później po schwytaniu Bannera, Blonsky chcę, aby doktor Stern, mający próbki krwi Bannera, wymieszał je z surowicą podaną mu wcześniej. Ten wymuszony zabieg prowadzi do transformacji Blonsky'ego i zmienia go w coś podobnego do Hulka, lecz bardziej obrzydliwego. Koniec końców Hulk miażdży Blonsky'ego i ucieka do Indii. Pod koniec filmu Tony Stark spotyka generała Rossa i mówi mu o Projekcie Mścicieli. 
   Film podobnie jak Kapitan Ameryka wyważony w kwestii efektów. Chociaż Hulk jest sam w sobie efektem specjalnym. Osobiście uważam, że Hulk zasługiwał na drugą część, gdzie wrogiem głównym powinien być Stern. We wspomnianym fragmencie, w którym Blonsky dostaje surowicę z krwią Bannera, Stern otrzymuje poważne obrażenia. Jego czoło krwawi, a z powodu agresji Blonsky'ego, jedna z fiolek z krwią Bannera rozbija się, a krew dostaje się do rany leżącego na podłodze Dr. Sterna. Tym samym dałoby to początek znanego z komiksów Sterna o wielkiej głowie i zielonej skórze niczym Hulk. To samo się prosi o kontynuację!


6. Thor (2011)




   Hulk był tylko przerywnikiem między Iron Manem 2 a tym filmem. Tutaj mamy do czynienia z naciąganą mitologią skandynawską. Bliską naszym słowniańskim korzeniom dlatego znawcy powinni zapomnieć, czego ich uczono na wszystkich wykładach, seminariach itp. Marvel rządzi się swoimi prawami! Dosłownie przenosimy się w tym filmie do Asgardu i tam zaczyna się historia Boga piorunów. 
   Na wstępie poznajemy historię, jak to Odyn prowadził i wygrał wojnę z Lodowymi Gigantami z Jotunheim, powstrzymując ich przed zdobyciem dziewięciu światów, w tym ziemi. Król Asgardu jako trofeum odbiera Gigantom Urnę Przedwiecznej Zimy, będące źródłem mocy dla Gigantów. Po historycznej retrospekcji wracamy do pałacu Asgardu, gdzie Thor przygotowuje się do objęcia tronu. W tym samym czasie Giganci próbują odzyskać Urnę. Thor nie usłuchując rozkazów Ojca i Króla, wraz z przyjaciółmi i bratem Lokim udają się do krainy Gigantów, gdzie staje oko w oko z Laufeyem - przywódcą Gigantów. Walkę przerywa Odyn, który w konsekwencji za nieposłuszeństwo syna odbiera Thorowi jego boską moc i wypędza go na ziemię, wraz z młotem. Młot zostaje zabezpieczony przez S.H.I.E.L.D., a sam Thor zostaje uratowany przez astrofizyków Jane Foster, Darcey Lewis i ich przewodnika Erika Selviga. Gdy Thor dowiaduje się o miejscu wylądowania Mjolnira (tak nazywa się młot, który dzierży Bóg piorunów wg mitologii skandynawskiej) bez żadnych oporów dociera do zabezpieczonego terenu Tarczy. Bez mocy niestety nie daje rady by podnieść młot. Zostaje aresztowany, a z pomocą przychodzi mu Doktor Selvig, lecz tym samym S.H.I.E.L.D. rekwiruje wszystkie badania Jane Foster. Ta rozwija swój romans z boskim potomkiem, a w tym samym czasie w Asgardzie Loki dowiaduje się, że tak naprawdę jest synem Laufeya. Odyn odpoczywa. Podczas odpoczynku Loki przejmuje władzę i zaprasza Loufeya, by odebrał Urnę. Rządy Lokiego nie podobają się przyjaciołom Thora, którzy schodzą na ziemię po Thora, lecz Loki wysłał za nimi Niszczyciela. Thor proponuje Niszczycielowi siebie, w zamian za ziemian i prawie umiera. Prawie, bo to czyni go godnym młota, który wraca do swego prawowitego właściciela. Thor powraca do Asgardu, gdzie toczy bitwę z Lokim, który przechytrzył Laufeya i go zabił, by udowodnić, że jest godzien przybranego ojca. Bratobójcza walka kończy się zniszczeniem Bifrostu (mostu łączącego dziewięć światów i będącego portalem do każdego z nich). Loki spada w przepaść, a Thor przyznaje się ojcu, że jeszcze nie jest godzien objęcia tronu. 
    Czy Loki umiera? Oczywiście, że nie! Pojawia się na Ziemi w bazie S.H.I.E.L.D. gdzie Selvig jest proszony o zerknięcie na Tasseract, a podstępny Bóg kłamstwa wykorzystuje Selviga, by ten się zgodził. Tym sposobem przechodzimy do ostatniej części pierwszej fazy! Aktorsko jest tu śmietanka. Natalie Portman jako Jane Foster, a za dwa lata jako nowa Thor, Chris Hemsworth, jako obecny Thor, świetnie operujący swoim arystokratycznym głosem i najprzyjemniejszy uśmiech złoczyńcy z Marvela, czyli Tom Hiddleston, który urzekł nie jedną osobę swym uśmiechem i szarmanckością, jaka od niego bije, pomimo nikczemności, z jaką gra. Można z czystym sumieniem powiedzieć, że ten film jest najlepszym filmem z całej pierwszej fazy, tuż po Avengersach. Efekty są tu już na pierwszym miejscu, co jest logiczne, gdy mamy do czynienia ze światami Asgardczyków. Prawdopodobnie był to pierwszy film MCU pokazywany w IMAX 3D.


7. Avengers (2012)




   W końcu dochodzimy do tego, co jest kwintesencją całego MCU i na czym Studio Marvel najbardziej chodziło. Zebrać największych mocarzy komiksowych w jedno i pokazać ich tytaniczne batalie o Ziemię. Tak naprawdę ten film jest uwieńczeniem tego, co było tworzone, przez prawie 5 lat. Wielu na to czekało, wielu nie wierzyło, że w naszym kinie coś takiego powstało. Trzeba przyznać, wyszło nieźle! Takie skupiska supergości nazywamy fachowo crossoverem. Chociaż to słowo bardziej się ma do połączenia uniwersów lub czegoś ze sobą w ogóle niezwiązanego. Ale jeśli brać pod uwagę superbohaterski crossover - to Avengers jak najbardziej takim jest. No i mamy tutaj zespół, w którego skład wchodzi przywódca - Kapitan Ameryka, głowa operacji - Iron Man, największy mózg i spec od największych rozwałek - Hulk, ten, który w ogóle jest godny, by być w drużynie - Thor, agentka specjalna - Czarna Wdowa i agent specjalny - Hawkeye (Sokole Oko) - jego historia pojawienia się wśród Avengersów i MCU, czyli wprowadzenie bohatera chronologicznie dla fabuły ma miejsce przed "Iron Manem 2", a gdzieś w trakcie przyszłorocznej "Czarnej Wdowy". Natomiast oficjalne wprowadzenie Hawkeye'a będzie miało miejsce w 2021 roku jako serial na platformie Disney +. 
    Zakończenie "Thora" jest dźwignią do tego, co dzieje się w "Avengers". Zanim końcowa scena z "Thora" weszła w życie, ten film pokazuje nam, jak Loki dogaduje się z dowódcą pozaziemskiej rasy Chitauri, że w zamian za Tasseract otrzyma armię, dzięki której podbije Ziemię. Po chwili powracamy do obecnych wydarzeń i widzimy jak Tasseract, zostaje uaktywniony, co daje pretekst do pojawienia się Lokiego. Ten z kolei za pomocą swego berła na swoją stronę przeciąga kilku agentów Tarczy, w tym Hawkeye'a i doktora Selviga. W efekcie ataku Lokiego Fury uaktywnia formację Mścicieli. Natasha Romanoff (Czarna Wdowa) zostaje wysłana do Kalkuty, aby zwerbować Bruce'a Bannera, który potrafi zlokalizować Tasseract na podstawie fali gamma. Tony'ego Starka ściąga agent Culson, a Steve Rogers otrzymuje zadanie odzyskania Tasseractu. Ustabilizowanie Tasseractu wymaga użycia irydu, który wykrada Hawkeye. W tym czasie Loki odwraca uwagę i wchodzi w potyczkę z Kapitanem Ameryką i Iron Manem. Loki zostaje aresztowany, ale w tym samym czasie na Ziemię zstępuję Thor. Przybywa po brata, aby wybić mu z głowy plan zawładnięcia nad światem. Ostatecznie Tarcza pojmuje Lokiego. Między Avengers dochodzi do sprzeczki, podczas której zniewoleni agenci ostrzeliwują lotniskowiec S.H.I.E.L.D. Po uporaniu się z technicznymi zniszczeniami i kilkoma nieprzewidzianymi wypadkami, w tym śmierci agenta Culsona Avengers się mobilizują i ruszają do miasta, gdzie Loki zaczął swą inwazję. Za pomocą Tasseractu otworzył portal dla armii Chitauri, która dosłownie wlewała się do aglomeracji, niszcząc wszystko w okół. Avengers z pomocą Hulka zaczynają siekę! Tu właśnie pojawia się stały element Avengersów - rozwałka i miażdżenie Hulka, czyli to, co najbardziej efekciarsko wychodzi. W stronę miasta "na pomoc" zostaje wypuszczona bomba. Iron Man po raz pierwszy urzeka nas swoim heroizmem, kiedy już na ostatkach sił łapię bombę i przeprowadza ją przez portal do Chitauri, gdzie bomba wybucha. Wszystko w trakcie ostatnich sekund zamykających portal. Thor po zajściu Pojmuje Lokiego i wracają do Asgardu. Avengersi rozjeżdżają się i rozchodzą w swoje strony, a Nick Fury zadowolony wierzy, że Avengers znów staną do wspólnej walki, kiedy to będzie potrzebne. Po napisach przywódca Chitauri informuje Thanosa o nieudanym najeździe na ziemian. Po raz pierwszy tytan pojawia się na wielkim ekranie. 
   Ten film podobnie jak "Thor" cieszy nas ciekawymi efektami specjalnymi i rozwałką. Gra aktorska nie jest najgorsza, ale nie zważamy na nią, bo najważniejsza jest ta rozwałka i to, co się stanie dalej. Tu cały czas coś się dzieje. Jeśli w grę wchodzi jakieś sentymentalne gadanie, to ma to jakąś przyczynę tak jak rozmowa Romanoff z Lokim. Nie mogę sobie wyobrazić, jak czuli się fani, idąc na premierę i jakie emocje im towarzyszyły, ale pamiętam swoje podniecenie "Endgame". Dotychczas najlepszym filmem o Mścicielach jest "Infinity War", ale żeby do tego doszło, jednak pierwszy film o Avengers musiał być przełomowy. To w tym filmie epickość miała nabrać nowego znaczenia i wielkiego rozmachu.
    Czy tak było? Sprawdźcie sami. Macie po kolei wyszczególnione, jak oglądać tą całą superbohaterską maskaradę. Maskaradę, którą tak bardzo kochamy. Konsekwencje powstania Avengers kontynuowała II faza, której początkiem był trzeci film z Iron Manem, ale o tym w kolejnej części cyklu!





poniedziałek, 15 lipca 2019

SERIALOWO: #3 Dark i zawrotny drugi sezon!

   Najbardziej lubię niesztampowe filmy / seriale, które nakłaniają do przemyśleń, nie są oczywiste, odsyłają do pewnych źródeł, lub nakłaniają do poszukiwań różnych informacji, żeby powiązać końce, i długo mamy po nich w głowie efekt "co tu się dzieje?". Takim jest właśnie serial "Dark". Według mnie kolejny Netflixowy popis i tym razem jadą po "filozoficznej" bandzie. Ten serial pomimo swej specyficznej dynamiki, wkradł się do kinematografilijnej topki trzech najlepszych seriali Netflixa. Co najpierw mnie odpychało, a później przyciągnęło do "Dark"? O tym niżej!




   Do samego serialu podchodziłem kilka razy, nie będąc pewnym czy na pewno chcę to obejrzeć. Po premierze drugiego sezonu miałem już pretekst. Do tej pory nie rozumiałem fenomenu serialu i po dwóch odcinkach to nie zrozumienie się dalej utrzymywało. Spiąłem się i dałem mu szansę. Nie pożałowałem. Pierwsze odczucie serialu jest jedno - nuży. Odcinki są mało dynamiczne, dlatego mogą nudzić, lecz rozumiem ten zabieg jako zaadaptowanie przestrzeni do zrozumienia spraw i zjawisk, o jakich mowa w serialu. Narobiłem tajemnic, a to ten serial jest jedną wielką tajemnicą. W skrócie, w serialu głównym motywem są podróże w czasie. Czasowość rozumiana tam jako cykl 33 lat odnosi się zapewne do numerologicznej trójki, gdzie istnieje wśród masonów 33 stopień wtajemniczenia, a z kolei liczba 33 uznawana za liczbę mistrzowską. Tak, jak w serialu sentencji "wszystko się łączy" ma ogromne znaczenie, tak w rzeczywistości wszystko się łączy, gdy spojrzymy na poruszane w serialu kwestie. 
    "Dark" to niemiecki serial fabularnonaukowy, filozoficzny i psychologiczny. Zaznacza teorie fizyki i powołuje się na ważne dzieła literackie. Już sama "Tablica Szmaragdowa" Horacego jest nietypowym przykładem zacytowanym w serialu i ma w nim ogromne znaczenie. Odnośników do różnego rodzaju materiałów, które powinniśmy w trakcie oglądania przejrzeć, jest sporo. Dochodzi do tego wielowątkowość serialu. Nie da się więc zaprzeczyć, że serial ten jest wymagający i nie przełkniemy go za pierwszym razem. To znaczy przełkniemy, ale nie koniecznie zrozumiemy. Fantastyka naukowa miesza się tu z mini telenowelą. Postaci jest dużo, a do tego śledzimy ich w trzech różnych czasoprzestrzeniach. Ponadto bohater może być ojcem swojego brata, bez którego ten nie istniałby, gdyby nie wszedł do jakiegoś miejsca, lub czegoś nie zrobił, ale wszystko musi stać się tak samo. Mamy też tajemnicze stowarzyszenie podróżników - Sic Mundus, których nazwa zainspirowana jednym z wersów wspomnianej "Tablicy Szmaragdowej" - Sic Mundus Creatus Est, co oznacza "tak stworzono świat". 
    Serial rozpoczyna samobójstwo Michaela i od tego momentu wszystkie wydarzenia zapętlają kolejny cykl. Ktoś musi się cofnąć w czasie, by w przyszłości ktoś mógł się urodzić. Pojawiają się zagadki i zaczynamy się zastanawiać kto, kim jest. Aktorzy świetnie wczuwają się w rolę. Role, które nie są łatwe, bo wymagają wiele emocjonalnego zaangażowania. Choć wydają się troszkę puste w momentach kulminacyjnych to wybuchy. Obsada, którą przedstawię poniżej, nie jest nam za pewne znana, gdyż mało kto niemieckie kino ogląda na co dzień. Operowanie kamerą to jeden z największych plusów tej produkcji. Podobnie muzyka, która genialnie dopasowana zapewnia serialowi epickość, a nam ciarki mówią, że dzieje się coś znaczącego i nie można odpłynąć myślami. 





   W pierwszym sezonie poznawaliśmy przeszłość i teraźniejszość. Drugi sezon to dla bohaterów już postapokaliptyczna przyszłość. Główni bohaterowie poznali swe przeznaczenia i nieprawdopodobną prawdę o podróżach w czasie. Jasna strona chcę zrobić wszystko, by nic już się nie powtórzyło tak, jak za każdym razem. Natomiast ciemna strona chce zapoczątkować ostatni cykl, który raz na zawsze wszystko zakończy. Drugi sezon jest kontynuacją pierwszego, czyli wątki się wciąż rozwijają jako ostatni cykl 33 lat. Wciąż śledzimy bohaterów w przyszłości, teraźniejszości i przeszłości. Można powiedzieć nawet w dwóch przeszłościach. Jak to bywa w najlepszych serialach, giną niektórzy bohaterowie. Dziwne jest jednak to, że utożsamiamy się może z jednym bohaterem. Postaci są świetnie zagrane, lecz prawdopodobnie przez brak dynamiki trudno nam sympatyzować z kimkolwiek. Oglądamy ten serial, jako obiektywni obserwatorzy. Ci, którzy zostaną uratowani od apokalipsy, będą się musieli zmagać nie z innym czasem, a z innym światem. Tylko to zobaczymy już w trzecim sezonie. 
    Podsumowując, jeśli chcesz obejrzeć nietypowy serial, podczas którego trzeba myśleć, łączyć wątki i zaangażować się w jego długi rozwój, bo nic w nim nie jest oczywiste - to "Dark" jest idealny dla Ciebie!

Serial Netflix
2 Sezony
Sezon 1 (2017) - 10 odcinków, Sezon 2 (2019) - 8 odcinków

Główna obsada:
- Louis Hoffman - Jonas Kahnwald
- Oliwer Masucci - Urlich Nielsen 
- Karoline Eichhorn - Charlotte Doppler
- Jordis Triebel - Katherina Nielsen
- Maja Schone - Hannah Kahnwald
Stephan Kampwirth - Petter Doppler
Daan Lennard Liebrenz - Mikkel Nielsen
Andreas Pietschman - Starszy Jonas Kahnwald


niedziela, 14 lipca 2019

Tęskniliście? - Anabelle Wraca do Domu

   Żyjemy w czasach narzekania na horrory. O tym, że nie ma pomysłów i nic nie przeraża. Druga część tego zdania jest trochę naciągana, bo być może na ekranie nic nie przeraża, ale gdyby cokolwiek z ekranu przydarzyło się w rzeczywistości, to sikalibyśmy po nogach ze strachu. Do tego dochodzi boom na remake'i i kontynuacje tylko po to aby napchać kiesę za pomocą sprawdzonego produktu. Zazwyczaj wtedy fabuła już nie gra roli, bo idzie się na taki film z sentymentu. Anabelle podobnie jak cała otoczka "Obecności" jest pomysłem może nienowatorskim i nie oryginalnym, za to prawdziwym. Ileż filmów "opartych na faktach" obejrzeliśmy w życiu? W tym przypadku mamy do czynienia z prawdziwym filmem na faktach. Problem w tym, że tym razem ja sobie ponarzekam, bo chociaż "Anabelle" to już rzecz kultowa i creepy jak się jej przypatrzy, nie przekonuje mnie w formie zekranizowanej.



   O najnowszej "Anabelle" nie ma się co nawet rozpisywać. Dlatego opinia będzie tak prosta, jak prosty był film. Zdecydowanie poprzednia część "Narodziny Zła" były najlepszą częścią i na tle swoich poprzednich części "Comes Home" wypada blado, mimo potencjału, jaki dawał główny wątek na naprawdę groźny rozwój akcji. Świat "Obecności" to serio ciekawy temat na filmy, jak się okazuje, wyszło ich już kilka i wszystkie skupiały się w dokumentacjach pracy Eda i Lorraine Warrenów. Świadomość tego, że to małżeństwo rzeczywiście istniało i zajmowało się takimi paranormalnymi przypadkami, samo w sobie budzi w nas nieokreśloną grozę, zamykająca nas w sobie. Po seansach w tym uniwersum wiemy, że filmy raz wychodzą bardzo dobrze, a następnym razem do bani. "Anabelle" miała być najniebezpieczniejszym nośnikiem zła i można w to uwierzyć, gdy się spojrzy na lalkę. Jest przerażająca, ale już film niestety nie. Po pierwsze "Comes Home" zaczyna się znikąd. Szybko domyślimy się, że przydałaby się kolejna część, łącząca wydarzenia pomiędzy "Anabelle" a "Anabelle Wraca do Domu". Cieszyło mnie wprowadzenie Warrenów, gdyż po "Obecności" zyskali moją sympatię, a sami aktorzy świetnie zagrali swoje postaci. Jednak ich pojawienie się w filmie jest chwilowe. Początek i koniec filmu to ich czas. 
   Nawet nie chce mi się spoilować, ale kilka rzeczy trzeba wyjaśnić. Jak już wiemy, Warrenowie kolekcjonują nawiedzone zabawki i trzymają je w specjalnym pokoju, poświęcanym dwa razy w miesiącu. Znaczącą wiedzą jest, że lalka nawiedza tego, któremu została oddana z własnej woli. Początkowa scena ukazuje właśnie, że Anabelle zostaje darowana Warrenom. Pomimo że Warrenowie sami zaproponowali, że wezmą lalkę, proces przeniesienia został wykonany. Gdyby nie to lalka pragnęłaby wrócić do swoich poprzednich właścicielek. Wydaje nam się, że film zaczyna się nieznacznie i zaraz coś "przywali". Natomiast z horroru, który miał nas wystraszyć, przechodzimy do typowego strasznego filmu dla nastolatków. Bohaterkami stają się córka Warrenów, jej śliczna niania (sąsiadka Warrenów) i przyjaciółka niańki. Po czasie dochodzi jeszcze nierozgarnięty "Bob with The Balls", którego znają wszyscy i zarywa do Marry Ellen (niani). Ok, mamy sekwencje typowe dla filmów "obecnościowych" - czołganie się ofiary, która po chwili zostaje wciągnięta do ciemnego pomieszczenia za nogę i akcja rozgrywana w jednym pomieszczeniu. Z tego właśnie rozpoznajemy filmy z "Obecnością" w tle. Na tym niestety koniec, bo nie dość, że pomysły kiepskie, to jeszcze film okazuje się tylko straszakiem dla małolatów o słabych nerwach. 
     Główny problem poruszony w filmie, moim zdaniem głupi to czyny Daniele - przyjaciółki Marry Ellen. Usłyszawszy o niańczeniu córki sąsiadów, zajmujących się rozmowami z duchami, Daniele postanawia się wprosić do domu Warrenów, gdzie Judy wraz z nianią obchodzą przed urodzinową imprezkę. Głównym motywem przyjścia głupiutkiej brunetki jest chęć wejścia do nawiedzonego pokoju Warrenów. Gdy się to już udaje, Daniele wyjawia nam swoje prawdziwe pobudki. Jej pojawienie się w nawiedzonym pokoju ma pomóc w kontakcie z jej zmarłym ojcem. Natknąwszy się na gablotę z uwięzioną Anabelle, oczywiście wyciąga ją z "więzienia", co powoduje, że całe zło pokoju zostaje uwolnione, a dom Warrenów jest nawiedzony. Rozumie się, że to film, ale nawet jak na film to mało realne wydają się wydarzenia po uwolnieniu Anabelle. Po pierwsze dom trzymający w sobie całe zło świata, byłby większym niebezpieczeństwem po uwolnieniu najniebezpieczniejszej zabawki. Film pokazał nam nawiedzenie, ale wyjątkowo ubogie. Jak na tak poważne warunki to cały ten dom powinien być w strzępach i nie powinien pozwolić dziewczynom widzieć prawdy. Przede wszystkim bohaterki za nic nie dałyby sobie rady z takim natężeniem zła. Żadna z nich nie zastanawia się, dlaczego z taką częstotliwością (choć powinna być o wiele silniejsza) widzą duchy i inne emanacje. Koniec końców wystarczyło odłożyć lalkę do gabloty, by całe zło odeszło. Czyż to nie jest zbyt proste i naiwne? 
    Film rozczarowuje i może momentami jest ciekawy, ale straszność całości w stosunku do tego, co jedna z bohaterek robi, jest bardzo słaba. Kiedyś mówiło się, że dany horror nie jest horrorem, tylko komedią, w tym przypadku nie musimy tak mówić, bo wprowadzono kilka sytuacji komediowych, co ewidentnie kojarzone jest z niewinnym straszydłem dla nastolatków. Kino dla nastolatków nie musi być, aż tak złe. Nie mamy tu na myśli takiego zła, jakie wypuszczono z pokoju nawiedzeń, ale na pewno to zło jest większe niż to, które się ujawniło po głupim wybryku jednej z dziewczyn. W ogólnym rozrachunku wymagający widz liczący na ciarki i skulenie się w fotelu nie dozna tu nic nadzwyczajnego i można tylko podsumować, że seans "Anabelle Wraca do Domu" jest zmarnowaniem czasu, a tym bardziej pieniędzy. Cały film ratują jedynie efekty, których nie jest wiele (może, gdyby ich było więcej, film by coś wartał?). Gra aktorska też niespecjalna, ale również nie najgorsza. Jeśli idziesz na horror, żeby się bać, odpuść, bo nie warto. Do tego, jeśli liczysz na jakieś znaczące wątki fabularne, nie dostąpisz ich wcale. Powrót do domu oznacza jedynie powrót zła do gabloty. Tymczasem my z kina powrócimy nieusatysfakcjonowani. Pomyśleć, że tego typu film pojawia się nawet w formacie 4D, kiedy wcale do tego się nie nadaje.


sobota, 13 lipca 2019

SERIALOWO: #2 Stranger Things + Rozbrajający 3 sezon

   Zanim zdesaprobuję zdania malkontentów na temat beznadziejności trzeciego sezonu "Stranger Things", podsumuje dwa poprzednie sezony. Objawienie, jakim jest serial, dopadł nas niczym grom z jasnego nieba. Nikt nie spodziewał się takiej produkcji i tak wypalonego pomysłu z niekwestjonowalnym klimatem horroru. To, co zaprezentowali nam bracia Duffer, zasługuje na zdobyte nagrody (Emmy, Saturn, Teen Choice...), gdyż produkcja, jak i wykreowanie postaci przez aktorów jest na najwyższym szczeblu. Serial ten zostanie nam w głowie i w pamięci na długo, a sam Netflix prawdopodobnie nie znajdzie lepszego serialu dla swojej promocji. Jeśli jeszcze nie słyszałeś o "Stranger Things" lub nie widziałeś tego serialu, nadrób to jak najszybciej i dopiero wróć do przeczytania tego wpisu!





   W 2016 roku Netflix za jednym zamachem wrzucił 9 odcinków pierwszego sezonu. Pamiętam ten zachwyt odkryciem serialu, którego jeszcze nikt nie widział. Tak właśnie było! Podczas gdy ja opowiadałem na okrętkę o nowym zaj***tym serialu, który odkryłem na Netflixie, moi znajomi nawet nie mieli pojęcia, o czym mówię i machali na to ręką. Trudno było im powiedzieć, jak znakomitą atmosferę wprowadza ten serial i że w nim nie chodzi jedynie o to, że to horror. Bo tak nie jest! Serial cudownie oddaje klimat wczesnych lat osiemdziesiątych. Pokazuje jak się wtedy żyło bez internetu i tego technologicznego dobrodziejstwa, bez którego nawet nie uspokoimy dziecka. Przekazuje prawdziwe wartości, których dziś nie przekazujemy, bo uważamy je za saroświeckość. Jesteśmy świadkami prawdziwych przyjaźni, rozkwitających uczuć i rodzących się miłości. A przede wszystkim na nowo pojmujemy zasadę, że "przyjaciele nie kłamią!". Cofamy się do czasów, kiedy gry "Dungeons&Dragons" budziły dziecięcą wyobraźnię, a jak się później okazało pomagały w rozwikłaniu zagadek i w walkach z nieokreślonymi istotami przypominającymi stwory ze wspomnianej gry. Przeżywamy naprawdę to samo co dzieciaki z tamtych czasów i sami możemy się takimi bezkarnie poczuć. Tym bardziej że Mike, Will, Dustin i Lucas zdobywają naszą sympatię od pierwszego odcinka.
    Słowo "nerd" przestaje być obraźliwe, ponieważ żyjemy w czasach gdzie retro popkultura, pociąga za wajchę sentymentu i chcemy jeszcze raz przeżywać to, co w czasach naszego dzieciństwa. Póki nie jesteśmy siwowłosymi weteranami, można uznać, że dorastaliśmy w najlepszych czasach gdzie film, muzyka, książki i komiksy były naszym oknem na świat. To właśnie nam przedstawia serial poza główną fabułą, opiewaną w horror fantastycznonaukowy, który mógł być pisany przez Stephena Kinga. Otóż to, zawsze to powtarzam, że "Stranger Things" jest tak Kingowo odwzorowany, że nie ma czytelnika, który sobie nie skojarzy serialu ze stylem pisania mistrza grozy. Nie dziwota, że bracia Duffer, czujący ten Kingowski klimat byli brani pod uwagę przy realizacji remake'u "To". Trochę szkoda, bo "To" w wykonaniu The Duffer Brothers mogłoby być straszniejsze, niż jest obecnie.
    Jeśli jesteś, po dwóch sezonach "Stranger Things" możesz już czytać dalej. Jak zauważyłeś, wszystko z powyższa się zgadza, ale fabuła rozleglejsza. Grający w D&D, w zamienionym na pokój zabaw pomieszczeniu piwnicznym, przyjaciele rozchodzą się do domów i ginie jeden z nich. Will Roztropny, w rozgrywce, zostaje zaatakowany przez demogorgona. W rzeczywistości okazuje się, że podobny scenariusz odbył się podczas powrotu do domu. Will w dziwnych okolicznościach znalazł się po drugiej stronie naszego świata. W podobnych okolicznościach ginie przyjaciółka siostry jednego z przyjaciół. Wszystko wygląda tak samo, lecz jest, albo spleśniałe, albo zniszczone. Cały świat po drugiej stronie jest mroczny. Jedynymi mieszkańcami drugiej strony są humanoidalne stwory z paszczą w kształcie uzębionego kwiatu zamiast głowy. Stwór otrzymuje miano demogorgona. Wszyscy szukają zagubionego Willa, a w międzyczasie przygnębieni przyjaciele spotykają dziewczynę wyglądającą jak chłopak. Z tajnego laboratorium w Hawkins uciekła wychowanka jednego z szalonych naukowców, prawdopodobnie zatrudnionego przez Rosjan. Nastka - bo tak tylko szło nazwać nieznajomą dziewczynę - okazała się eksperymentem tajnego projektu MK-ultra. Zrodzone w niej nadprzyrodzone moce chłopakom kojarzą się z mutantami z X-Menów. Nastka potrafi zlokalizować zagubionego Willa, który kontaktuje się z matką poprzez świąteczne światełka. Joyce, matka Willa, uznana za świruskę robi wszystko, by jej uwierzono i jedyną taką osobą staje się szeryf Hawkins Hopper. Góra dowiaduje się o zniknięciu dziewczynki i śledzi jej każdy możliwy krok.
    Ten krótki opis jest zaledwie smaczkiem tego, co naprawdę serwuje nam serial. Niesamowity i wciągający zatrzyma nas po drugiej stronie jak Willa Byersa. Jeśli chodzi o obsadę, jedyną rozpoznawalną aktorką, jest Winona Ryder, grająca matkę Willa. Roztrzepana, a jednak czuła i przejęta matka. Co do głównych bohaterów, jakimi są dzieciaki w wieku pomiędzy 10-12 lat to nikomu wcześniej nieznani Gaten Matarazzo (mlecznozęby Dustin), Finn Folfhard (Mike), Caleb McLaughlin (Lucas) i Noah Shnapp (zagubiony Will). Do ich paczki dołącza Millie Bobby Brown (Nastka), która ze względu na kapitalnie odegraną rolę w serialu, znana dziś będzie z "Godzilli 2: Królu Potworów". Swoją drogą świetnie, że młodziutka Millie została zauważona i dostaje nowe angaże. Millie właśnie wyrasta na piękną dziewczynę, a jako że ma talent, to jeszcze zobaczycie, że zawładnie ekranem. Natalia Dyer (Nancy - siostra Mike'a) i Charlie Heaton (Jonathan - brat Willa) to z kolei postaci dorastających nastolatków w wieku licealnym, którzy także świetnie odegrali swoje role i tylko czekać na kolejne angaże dla nich. David Horbour (komendant Jim Hopper) potrafi za to zagrać wyjętego spod prawa komendanta, o iście męskim charakterze. Dziś znamy go także z mniej udanej roli Hellboya. Zatem serial przyczynił się do odkrycia nowych twarzy, a my mogliśmy zobaczyć debiut większości na poziomie godnym niejednego świetnego aktora.





    Dziewięć odcinków to zdecydowanie za mało jak na taką przygodę z serialem, który bardzo szybko zdobywa nasze serca. Z góry było wiadome, że dadzą nam drugi sezon, co można było wnioskować po scenie z ostatniego odcinka pierwszego sezonu, gdzie Will po powrocie z drugiej strony wypluwa jakiegoś gluta i po wyjściu z łazienki widzi swój dom, jakby wrócił na drugą stronę. To była kwestia czasu. Netflix nie kazał nam długo czekać, bo na drugi rok (2017) dostaliśmy kolejną dawkę dziewięciu odcinków drugiego sezonu. 
    Tym razem pojawiamy się w Hawkins w sezonie halloweenowym i nasi bohaterowie w strojach pogromców duchów mają zamiar nawiedzić miasteczko. W międzyczasie Hopper przypomina sobie rolę ojczulka i mieszka z Natką w jednej chatce, w głębi lasu. Nastka nie może wychodzić z chatki. Niby to dla jej dobra, ale po czasie przestaje jej się to podobać i dochodzi do głosu jej buntownicza natura, po kilku wpadkach obietnic Hoppera. Do miasteczka wprowadza się nowy rekordzista automatów zwany MadMax. Okazuje się, że jest to rudowłosa dziewczyna jeżdżąca na desce. Maxine Bardzo imponuje Dustinowi i Lucasowi, ale nie Mike'owi. Will miewa tzw. "Epizody", w których pojawiają się wizje z tamtej strony. Głównie goni go nowy wróg - Łupieżca Umysłu, którego pochodzenie ma znowu źródło w podręcznikach do D&D. Wraz z MadMax do miasteczka przyjeżdża jej brat. Przystojniaczek Billy o charakterze twardziela, który nie daje sobie w kaszę dmuchać. Papierosy, siłownia, heavy metal i fryzura na Modern Talking to jego charakterystyczne elementy. Do tego spojrzenie i zachowanie psychopaty sprawia, że strach do niego podchodzić. Pojawia się jeszcze jedna postać, w której rolę wciela się Sean Astin, znany jako Sam z "Władcy Pierścienia". Tutaj jako Bob Newby "Superbohater" jest partnerem matki Willa i Johnatana i świetnie się adaptuje do ich rodzinki. Niestety w serialu Bob okazuje się postacią tragiczną, gdyż ginie pożarty przez... No właśnie poza łupieżcą umysłów, który w końcu dociera do umysłu Willa i przejmuje go, pojawiają się jeszcze tzw Demopsy. Połączenia Demogorgona z psem. Dosłownie, wnioskując z wyglądu stwora. Demopies jak się okazuje to glut wypluty przez Willa na końcu pierwszego odcinka. 
    Nastka odkrywa prawdę o sobie i dowiaduje się o swojej matce i hipotetycznej siostrze. Cali która także była eksperymentem MK-ultra, w przeciwieństwie do Nastki nauczyła się panować nad swoją mocą. Niestety dziewczyny nie dogadują się i ich spotkanie to zaledwie jeden odcinek, tym bardziej, gdy okazuje się, że Cali sprowadza ojca Nastki, który szuka jej od jakiegoś czasu. Nastce udaje się uciec od zdrajców i czuje, że musi pomóc swoim prawdziwym przyjaciołom. W tym sezonie po raz pierwszy widzimy pełny potencjał mocy Nastki. Za pomocą jedynie siły swego umysłu zamyka organiczny portal, który otworzyć chcieli naukowcy z laboratorium w Hawkins. A zbiorowa świadomość demopsów została zlikwidowana dzięki gorącej temperaturze i spaleniu wijących się pnączy pod polem dyniowym. 
    Sezon drugi jeszcze bardziej zagłębia nas w tematy tajnych spisków. Pozornie kończy to właśnie potężna Nastka, dając tym razem powody, by komendant stał się oficjalnym opiekunem dziewczyny, a sama Nastka i chłopaki z paczki zasługują na prawdziwy happy end podczas balu zimowego. 





   Również tym razem czuć było nadejście trzeciego sezonu. Łupieżca Umysłu nie zniknął do końca, co nam ukazano z zakończeniem drugiego sezonu. W dzień niepodległości Ameryki 2019 przenieśliśmy się do lat osiemdziesiątych, by uczcić to święto wraz z naszymi dojrzewającymi bohaterami. Trzeba było się spodziewać, że skoro śledzimy perypetie bohaterów, będziemy świadkami ich dojrzewania. Tak się stało i chłopaki już nie myślą o tym, by grać w D&D i teraz w głowie mają dziewczyny. Zranione uczucia tym razem są ważniejsze niż kampanie, które chłopakom wydają się durne. Rozterki zakochanych nastolatków trochę irytują, ale na szczęście są wciąż tylko wątkiem pobocznym. Spora ilość opinii o trzecim sezonie jest nieprzychylna. Twierdzono, że to już nie jest to samo. Oczywiście, że nie to samo, bo mamy do czynienia z rozwojem postaci i ich różnymi niecodziennymi decyzjami, a jak się okazuje mamy do czynienia z dojrzalszą formą grozy. Bohaterowie dojrzewają wraz ze stopniem zagrożenia. Logiczne więc, że jeśli zagrożenie pnie się w górę, pojawi się też nowa forma walki stron. Jest o wiele brutalniej i groza tym razem jest na bardziej zaawansowanym stopniu fizyczności. Łupieżca Umysłów pojawia się w całej okazałości, jako obrzydliwy twór zlepionych ze sobą rozglutowanych mieszkańców Hawkins. Ów twór przypomina szkaradzieństwa rodem z Carpenterowskiego "Coś", do którego odnosi się filozoficznie sam Dustin. Bardzo mała część bohaterów staje się również umysłowymi niewolnikami Łupieżcy, nie będę zdradzał kto, ale przemiana jednego z bohaterów zakrawa o lekki body horror. 
    Akcja podzielona jest na dwa fronty. W jednym Mike, Nastka, Will, Lucas i Max walczą z Łupieżcą, który chcę dopaść Nastkę, a Will, który był częścią Łupieżcy, wyczuwa go na każdym kroku. W drugim Dustin wraz z siostrą Lucasa, Stevem (byłym chłopakiem Nancy) i nową bohaterką Robin rozpracowują ukrytą pod centrum handlowym ruską bazę, w której dziwny reaktor stara się otworzyć zasklepione w drugim sezonie, przez Nastkę, przejście na drugą stronę. Jest jeszcze trzeci front, niemający za bardzo pojęcia co się dzieje z dzieciakami, czyli Joyce i Hoppera. Ci szukają odpowiedzi na nurtujące ich pytania natury fizycznej, istotne w całym zajściu z Rosjanami. Śledzi ich Rosjanin o aparycji terminatora, lecz nasi bohaterowie z trudem, ale jednak dają sobie z nim radę. 
    Aktorsko tutaj jak zwykle na poziomie, ale na wyróżnienie zasługuje Dacre Montgomery (Billy - brat Max). Ten przystojniaczek podrywający mamuśki przechodzi tu niesamowitą przemianę i jak w sezonie drugim wydawał się irytujący, tak tym razem obłędnie ukazał swoją przemianę ze złego w jeszcze gorszego. W tym sezonie Dacre dopiero robi popis swoich umiejętności aktorskich - emocjonalnie, psychicznie i fizycznie. Najlepsza przemiana postaci należy do niego. Przemianę siłową za to przechodzi Nastka. Świadoma swej mocy potrafi nią już dysponować dla żartu i w obronie siebie i najbliższych. Tym razem jesteśmy świadkami pełnego potencjału jej mocy. Rozwala wokół wszystko i rozpruwa obrzydlistwa. Nie spodziewaliśmy się takiej mocy. Jak to bywa w przypadku mutantów z X-menów, moc w pewnym stadium nasilenia, zanika. To dzieje się i w przypadku Nastki. Niemniej Jane (prawdziwe imię Nastki - jej moce przypominają moce Jane Grey z X-Menów) imponuje nam swoją mocą już totalnie. Millie grając postać przejętą walką i wykorzystującą maksimum swej mocy musiała się nieźle nakrzyczeć, lecz my dzięki temu krzykowi ciarki, które są kwintesencją, oglądania jak niszczy swoich przeciwników z drugiej strony. 
    Pada wiele ważnych słów, jest niestygnący humor, uaktywniany na równi ze łzami, podczas wszystkich sezonów, co czyni ten serial jeszcze bardziej cool, wzbudzając w nas takie emocje. Za nic się nie zgodzę z opiniami, że sezon trzeci jest rozczarowaniem! Dla mnie to najlepszy ze wszystkich sezonów. Jest straszniej i co najważniejsze cały czas coś się dzieje. Nie można się od tego sezonu oderwać i zapomnijcie o dawkowaniu sobie odcinków. Ten sezon pochłonie Cię za jednym razem, tak jak on pochłonie was. Musicie się przygotować na parę rzeczy. Poza wartką akcją i epickimi pojedynkami z Łupieżcą Umysłu musicie być świadomi, że dwie ważne postaci giną. Co najgorsze to nie jedyne pożegnania w sezonie. Zatem zaopatrzcie się w chusteczki, bo jeśli wciągnie was tak jak kinematografilię, to będziecie zdruzgotani i sobie trochę popłaczecie. To fakt, nie dość, że najlepszy sezon, to jeszcze najbardziej ckliwy. Przy ostatnim odcinku doczekajcie do napisów, bo pojawi się bardzo ważna scena przygotowująca na sezon 4. To już pewne, że czwarty sezon się pojawi. Prawdopodobnie to będzie ostatni sezon i tym razem zdecydowanie to nie będzie to samo. A dlaczego to już sami się przekonajcie, oglądając trzeci sezon. 
    "Stranger Things" z unikatowego serialu, o którym nie wiedziała gawiedź, przeszedł do kultowego serialu, którego nie ominie przeciętny fan popkultury. Dzisiaj tytuł ten stał się ikoną swego czasu. Dokładniej czasów lat osiemdziesiątych. Kult "Stranger Things" dotarł do starszego widza jak niegdyś za młodu "Beverly Hills 90210", czy bardziej w klimat gatunku "Goosebumps" i "Opowieści z Krypty". Retro klimat "Stranger Things" woła do nas choćby eastereggami i nawiązaniami do tytułów z czasów dziejących się w serialu. Przykuwa do naszą uwagę, gdyż sami dobrze znamy "Szczęki", "Martwe Zło", "Niekończącą się Opowieść", lub grywaliśmy w planszówki. To dobrze mieć bohaterów serialu, którzy oglądają, robią i mówią o tym, co sami oglądaliśmy, robiliśmy i mówiliśmy. Z takimi bohaterami łatwiej się utożsamić. Serial nie ma sobie równych i na zawsze zostanie w kanonie klasyków. Klasyków powstałych w dojrzewającym wieku XXI. Sentyment do "Stranger Things" prawdopodobnie nigdy nie minie i zawsze będziemy go kojarzyć z czasami dzieciństwa i młodości. Jeśli nie naszymi to naszych najbliższych. Tym samym w tamte czasy i ich atmosferę przeniesie nas magiczna muzyka elektroniczna, skomponowana typowo mrocznie i pod tamte czasy przez Kyle'a Dixona i Michaela Steina. W skład tej ścieżki wchodzi intro, które jest tak minimalistyczne, a zarazem idealnie wpasowane w stylistykę serialu. Swoją drogą ścieżka dźwiękowa dorównuje soundtrackom do "Gwiezdnych Wojen", "Władcy Pierścieni", "Harry'ego Pottera" czy "Matrixa". Równie rozpoznawalna i charakterystyczna. Po seansie trzeciego sezonu i dotrwaniu do końca wpisu odsyłam do ścieżek, które prezentuje poniżej i wspólnie czekajmy na czwarty sezon! 

Serial Netflix
3 Sezony
1 sezon - 2016 (9 odcinków), 2 sezon - 2017 (9 odcinków), 3 sezon - 2019 (8 odcinków)

Główna obsada:
Millie Bobby Brown -
Jedenastka
Finn Wolfhard - Mike Wheeller
Noah Schnapp - Will Byers
Gaten Matarazzo - Dustin Henderson 
Caleb McLaughlin - Lucas Sinclar
Natalia Dyer - Nancy Wheeler
Charlie Heaton - Johnatan Byers
Joe Kerry - Steve Harrington 
Winnona Ryder - Joyce Byers
David Harbour - Jim Hopper
Saddie Sink - Maxine "Max" Mayfield 
Dacre Montgomery - Billy Mayfield

Soundtrack Stranger Things

Soundtrack Stranger Things 2

Soundtrack Stranger Things 3

poniedziałek, 8 lipca 2019

O Następcy Iron Mana! - Spider-Man: Far From Home

  Czy zauważyliście, że filmy o solowych poczynaniach bohaterów z MCU mają swoją atmosferę. Chodzi o to, że przykładowo dany film może być naszpikowany humorem, z kolei inny może być poważny, przemycając tylko deczko humoru. Przykładem jest obecny Spider-Man, który okazał się bardzo przyjemną komedią. Jeśli chodzi o fabułę, to zdecydowanie trzeba nadrobić "Endgame", jeśli się do tej pory tego nie zrobiło. Chociaż są i tacy, którzy nie lubią tych superbohaterskich filmów, a na Spidey'go poszli z wielką radością. Czym zaskakuje nowy Spider-Man? Jakie wątki porusza? A co jest irytującego w tym filmie, piszę poniżej.



    Jak już na wstępie poruszyłem - Spider-Man: Far From Home to bardzo fajna komedia. Nie spodziewałem się tak intensywnego humoru w tym filmie. Osobiście nawet zastanawiam się, czy to dobrze. Ok, filmy Marvelowskie muszą nas rozśmieszać i przywykliśmy do ich humoru, jednak gdyby dodali tego humoru jeszcze więcej, Spidey mógłby dorównać Deadpoolowi, który ponadto był wulgarny. Tylko że Spider-Mana zawsze miałem za poważnego superbohatera. Trzeba się spodziewać takiego humoru, kiedy poważny fotograf dziennikarski Peter Parker został zamieniony na niepełnoletniego licealistę. Może właśnie dziennikarz był mniej zabawny od chłopaka, który uczęszcza jeszcze do szkoły. Idzie to też ze zrozumieniem, dlaczego Tony Stark wybrał Spider-Mana na swojego następcę. Pora, aby nowych mścicieli poprowadził ktoś młody, bystry i z rosnącym potencjałem. 
    Z początku mogłoby się wydawać, że trailer zdradza wszystko, co mogło się wydarzyć w filmie, okazuje się jednak, że to pozory. Są twisty, których nie łatwo się domyśleć przez sam trailer. A właściwie jeden duży twist, który sprowadza nasze postrzeganie Misterio do prawidłowego stanu. Fani serii wiedzą, o czym mowa, zatem chyba lekko zespoilowałem. Samo wprowadzenie Misterio do serii Spider-Mana jest wyczekiwanym przeze mnie wydarzeniem. Do tej pory mamy kilka ekranizacji Spider-Mana i w żadnej z nich nie wprowadzono Misterio, który jest jednym z poważniejszych wrogów pająka. Jake Gyllenhaal świetnie zagrał Becka a.k.a. Misterio i muszę przyznać, że jego postać była dla mnie najbardziej charakterna i do zapamiętania. 
    Far From Home to poza ciekawą komedią prawie film familijny, dlatego bez problemu można się wybrać do kina z dziećmi. Zresztą wersja dubbingowa właśnie po to została stworzona, by móc ze sobą zabrać najmłodszych. Film ten jest doskonałą rozrywką i nawet miłośnicy pierwotnego Spider-Mana będą się świetnie bawić. Dziecinnie łatwo będzie nam przymknąć oko na to, że Parker jak już wspomniałem, jeszcze nie opuścił ławki szkolnej, ciocia May jest dobrze prezentującym się milfem, czy Mary Jane, podobnie jak przyjaciel Parkera, pochodzi z Hawajów. Może zirytować pierwszy pocałunek Petera i MJ, gdyż wygląda, jakby nie byli pewni, czy chcą się całować i czy w ogóle umieją, ale rozumiem, że miało to ukazać lekkie zmieszanie zaistniałym faktem. Tylko zastanawiam się, czy aktorsko, to na pewno jest dobrze zagrane. Kolejnym bardzo dziwnym zachowaniem jest fakt, że Mary Jane nie podoba się, kiedy Spider-Man zabiera ją na "przeskok" po budynkach miejskich. Drogą dedukcji trzeba dojść do wniosku, że MJ jest naznaczona jakimiś fobiami. Taka wycieczka może z początku przerażać, ale czy nie byłoby to fascynujące przeżycie dla potencjalnej wybranki człowieka pająka? 
    Żeby napisać o najlepszych momentach filmu, musiałbym spoilować, dlatego napiszę tak - iluzje Misteria zaprezentowane Spider-Manowi to najlepsze momenty w filmie. Prawdziwa psychodelia, którą należy przeżyć, a nie tylko obejrzeć, dlatego zachęcam do obejrzenia Far From Home koniecznie w IMax 3D. Jest też drugi moment pod koniec filmu, gdzie Spider-Man pokazuje swoje prawdziwe pajęcze moce i nie da się zwieść, rozwalając chmarę maszyn mającą go zatrzymać. Pajęczy zmysł, zwany pieszczotliwie "dreszczykiem" (też irytująca nazwa) nie zawodzi Spider-Mana i nie daje się zwieść największym iluzjom. Pytanie tylko, czy aby na pewno? Peter Parker, chociaż początkowo nierozumiejący swojego znaczenia w rzeszach Avengersów i wymigujący się z odpowiedzialności za bycie głową mścicieli staje na wysokości zadania i przyjmuje spuściznę, jaką podarował mu Tony Stark. 
    Spider-Man: Far From Home szału nie robi, ale doskonale nas bawi. Mógłby być lepszy, ale najgorszy nie jest. Humor się zgadza, efekty się zgadzają, co się nie zgadza (z osobistym sentymentem), napisałem wyżej. Kolejny etap MCU rozpoczęty i możemy się spodziewać powrotu Avengersów, jak i samego Spider-Mana, bo po powrocie z wakacji po europie dopiero się pomiesza i nikt już nie odkryje, co było prawdą, a co nie. Hołdy dla Tonego Starka i Stana Lee będą dla nas sentymentalną podróżą do wspomnień, niemniej będziemy czuć dumę z tego, że poznaliśmy ich świat i nie poddajemy się po ich utracie, chroniąc świat z najsławniejszym bohaterem na czele. Jako że wracamy z nową fazą i nowym zrzeszaniem mścicieli, po napisach, czeka na nas tradycyjnie scena końcowa, która pokaże nam jeszcze jeden nadchodzący film. 


czwartek, 4 lipca 2019

Świat Sam się nie Uratuje - MIB International (Men In Black 4)

   Eh... Cytując Jakuba Żulczyka: "Żyjemy w raju dla nerdów...". Nie znam osoby, która nie zauważyła tej machiny pieniężnej, jaką jest zarabiania na kontynuacjach klasyków i kultowych tytułów. Zazwyczaj do tych grup należą rzeczy, na których większość z nas się wychowała i do których mamy ogromny sentyment. Przykładów jest sporo i w samym tym półroczu wyszło sporo tytułów, które od dziecka wielbimy (Detektyw Pikachu, Alladyn, Dumbo, Godzilla: Król Potworów, X-Men: Mroczna Feniks, Avengers... moglibyśmy tak wymieniać). Jest też spora grupa odbiorców, którzy żyją tym, co kiedyś było kultowe. A że dziś się odradza, lub odświeża, czuję się jak Adam Sandler z memu, w który siedzi wśród dzieciaków. Należąc do takiej grupy, muszę przypomnieć, że "Faceci w Czerni" to kult, który rozwinął w wielu z nas fascynację istotami pozaziemskimi i ich relacją z naszą planetą. Legendarni Key i Jay ( K i J ) z pierwszego filmu o organizacji zajmującej się spotkaniami z cywilizacjami pozaziemskimi, z 1997 roku, to już bohaterowie nie tyle wśród nerdów i geeków co także wśród samych MIB. Po sukcesie filmu, opartego na komiksie, powstała kreskówka, a informacja o kolejnych dwóch częściach przysporzyła dużo pomysłów do wykorzystania. Jak jest w przypadku najnowszej części "Facetów..."? Tym razem organizacja myśli nad zmianą nazwy, a wszystko dlatego, że coraz więcej w niej kobiet. Szowinizm?



   My jako odbiorcy tego typu filmów nie zastanawiamy się nad podziałami polityczno - społecznymi, bo chodzi nam o rozrywkę i pojawienie się jeszcze raz w świecie, który nie jest tym światem. Bardzo dobrze wiedzą to kosmici pojawiający się na ziemi i którymi MIB się zajmują. Pojawiło się dużo krytyki na temat tego filmu, ja natomiast stanę w obronie. Owszem, nie ma tu tego samego, co dawała nam oryginalna trylogia "Facetów...", ale właśnie o to w tym poszło, żeby nie ograniczać się tylko do K'a i J'a. Uniwersum "Facetów w Czerni" to świat, w którym historii i świetnych agentów mogłoby być wielu. Wierzę i czułem to po filmie, że taki był właśnie zamysł. Wiadomix, ta produkcja nie dorówna pierwowzorowi, ale też się dobrze na niej bawiłem. Jaki jest koncept? Bardzo łatwy i przyswajalny - MIB to organizacja działająca na całym świecie, a jak się okaże ma ona zalążki w Paryżu. Tak więc agencja nie działa jedynie w obrębie Ameryki. Jest na światową skalę i słowo "internaional" właśnie to ma przekazać. Mamy rzucić okiem na sprawy, które dzieją się w innych częściach globu, bo tam także pojawiają się kosmici, a jednym z najstarszych ich portali jest wieża Eiffla. 
    
*UWAGA LEKKI SPOILER*

   Według mnie ciekawym motywem do pociągnięcia była postać Molly, która jako jedyna zapamiętała, że istnieje taka sieć jak MIB. Poszukiwania ich i szkolenie samej siebie w zakresie wiedzy pozaziemskiej, przygotowującej do przyszłej pracy w agencji jest nawet pomysłem na rozwinięcie w filmie, czego mi brakowało, bo byłoby to ciekawym obrazkiem. W końcu udaje jej się dostać do MIB i na okres próbny trafia do filii Angielskiej. Tam poznajemy dwóch weteranów agencji, odpowiedników Amerykańskiego K'a i J'a, czyli agentów H i T - High T! Mamy nawet nawiązanie w biurze wielkiego T, gdzie znajdują się dwa obrazy. Na jednym z obrazów K i J, natomiast drugi przedstawia trudne zmagania H i T. 
   W roli agenta H spotykamy Chrisa Hemswortha, znanego wszystkim jako Thor z MCU. Tutaj widzimy go jako zupełne przeciwieństwo. Lekkomyślny, ponad zasadami i niestety głupiutki. Nie każdy kupi, że młoda żółtodzióbka jest bystrzejsza i mądrzejsza od kolesia, który pretenduje na miejsce szefa całej organizacji. Trzeba przyznać jednak Chris potrafi zagrać półgłówka. A jego czarujący uśmiech zniewala wszystkie agentki i to niekoniecznie te z ziemi. Chris robi tu wrażenie nierozgarniętego Bonda w edycji kosmicznej. Najzabawniejszy moment z agentem H to bezapelacyjnie nawiązanie do roli Thora, które wyłapie dosłownie każdy - i to trzeba zobaczyć! Jest to prawdopodobnie najzabawniejszy moment Chrisa, jak i w całym filmie. 
    Głównym problemem w filmie to oczywiście broń masowego rażenia, mogąca zniszczyć planety. Broń napędzana sprężonym białym karłem (takie cacka tylko w "Facetach w Czerni"). Broń niebezpieczna mimo jej pierwotnie pozornego malutkiego kształtu. Broń, której szukają kosmiczne "byty astralne?", a jak się okazuje jej przeznaczenie to otwarcie portalu zwiastujące koniec planety. We wszystkich opiniach o nowym "Men in Black" trzeba zgodzić się z jednym: jest naprawdę przewidywalne. Zanim główni bohaterowie pokapują się, że coś jest nie tak w agencji, Ty jako widz już to wiesz. Wychodzi na jaw, że w agencji jest "kret" i w szybkim tempie widz wie, kto jest tym "kretem". Humor podobnie nie dorównuje pierwowzorowej trylogii, niemniej i tak jest śmiesznie, co ratuje, chociaż gagi i tak mogłyby być śmieszniejsze. Po pierwszej połowie filmu naszą sympatię zdobywa i humor poprawia "Pionuś" - postać rzekłbym fillerowa, zastępująca "Robaki" z oryginału. "Pionuś" jednak jest mężny i waleczny, potrafi dbać o dobro swojej Królowej, którą staje się agentka M.
    Film pomimo swych błędów jest wart zobaczenia i to znów odmóżdżacz, który można obejrzeć po ciężkim dniu. Błędy nawet nie są takie rażące, pomimo ich łatwemu zidentyfikowaniu. Sentyment powraca z nowymi bohaterami i nawiązaniem do poprzednich części, o czym nie zapomnieli twórcy, jednak w całokształcie wciąż chodzi o nowy dizajn historii. Film w żaden sposób nie daje nam nadziei na kolejne części i dla niektórych to powinno być dobrze. Znając jednak działania takich przedsięwzięć, nie zdziwiłbym się następnej kontynuacji. 

CIEKAWOSTKA: Jak już wspomniałem "Men in Black" powstało na podstawie komiksów, natomiast sam komiks zainspirowała faktyczna grupa tajnych agentów. Dziś znane jest to jako teoria spiskowa z przeszłości, lecz niegdyś w stanach działała grupa pod nazwą "Ptaszarnia". Jej agenci ubierali się w charakterystyczne czarne garnitury i czarne okulary słoneczne. Pojawiali się tam, gdzie ktoś mówił o kontakcie z niezidentyfikowanymi istotami pozaziemskimi, lub gdy ktoś był świadkiem UFO. Czy więc komiks powstał na faktach, czy na podstawie miejscowych legend?

Zwiastun: Men in Black: International

środa, 3 lipca 2019

Więcej niż jesteś w stanie wytrzymać! - Shaft (2019)

    Czy wiecie, że Afroamerykanie też mają swojego Bonda? Swojego Johna Englisha w wersji ponad prawem? A właściwie mieli, bo John Shaft to postać oldschoolowa, która swoją popularnością podbiła serca wielu dręczonych czarnoskórych Amerykanów. Historia pamięta te czasy i tylko ona może wam te czasy opowiedzieć. Jednak Shaft był pozytywnym aspektem tamtych czasów. Był rok 1971 kiedy w kinie pojawił się po raz pierwszy John Shaft. Koniunktura popularności dała mu możliwość pokazania się w kolejnych dwóch częściach. Ponadto legendarny Shaft w 71 roku doczekał się swojego serialu. 29 lat później, w roku 2000 (i te czasy już ja pamiętam) premierę miała kontynuacja Shafta. Dokładniej kult Shafta został przedłużony o drugie pokolenie Johna Shafta. Tak samo dziś w 2019 roku poznajemy trzecie pokolenie Shafta i tym razem nie kinowe, bo netflixowe.



   Tak na prawdę nikt nie pamięta dzisiaj Shafta i sporo osób zdziwiłoby wspominanie tej kultowej postaci. To postać wychowana na ulicach czarnych dzielnic, gdzie rodził się hip hop, dlatego pościgi, śledztwa i inne akcje Johna Shafta są przyozdobione rapowymi kawałkami. Myślę, że afroamerykańska kultura dobrze zna detektywa Shafta. Pierwszy Shaft w roli Richarda Roundtree to postać mocno kojarzona z przewrotami Afroamerykanów. Był zapewne pewnego rodzaju ikoną symbolizującą, że czarny też może być bohaterem. W drugie pokolenie wcielił się nikt inny jak Samuel L. Jackson, który nie ważne jaką postać zagra zawsze będziemy ją z nim kojarzyć. John Shaft II to skóra z ojca. Najważniejsze cechy charakteru - babiarz o podwyższonym ego, mający w "poważaniu" wszelkie prawo, arogancki i pakujący się w strzelaniny i kłopoty z największymi szujami okolicy. Jeśli chcesz mieć spokojny dzień jako pracownik społeczny to odradza się współpracy z detektywem Shaftem. 
    Najnowszy film, w którym poznajemy Shafta Juniora to film, o którym tak naprawdę nie da się wiele powiedzieć, ale trzeba dużo pochwalić. To film niewiele wymagający od widza, dlatego jest doskonałym odmóżdżaczem na dni męczące kiedy nasza produktywność psychiczna i fizyczna musiała wyjść poza skalę. Fabularnie nie ma iskier, ale nie o to tu chodzi. Mamy tu prosty schemat walki z przestępczym światem okraszony mocnym czarnym humorem dźgającym nawet najczęstsze i najstarsze stereotypy. Idzie się naprawdę posikać ze śmiechu, szczególnie, gdy do głosu dopuszczamy Jacksona, potrafiącego przyczepić się wulgarnie o każdy ważny szczegół. Jest wulgarnie dlatego to nie film rodzinny, pomimo że wątek rodzinny jest tu na przestrzeni trzech pokoleń Johna Shafta. Mianowicie - dziadek, ojciec i syn. Za to można śmiało powiedzieć, że to dobry film dla kumpli do piwa. Chociaż z początku wydawałoby się, że w filmie zabraknie nam Samuela, bo akcja skupia się na młodym Shafcie - Jassie T. Usherze, z którym nie za bardzo sympatyzujemy, w końcu docieramy do jego staruszka i zaczyna się prawdziwa zabawa w sprawę incognito. Okazuje się, że młody Shaft wcale nie jest taki lebiega na jakiego wygląda i dochodzi do połączenia pokoleń, a nowa twarz rodziny pozostaje w rodzinnym biznesie. Czy niebawem obejrzymy trójce Shaftów w jednym filmie, rozwiązujących jedną sprawę w tym samym czasie?
    Komediowo jest bardzo dobrze, bo przypominają się czasy, gdy czarne komedie osaczały nas na początkach lat dwutysięcznych i to nie fabuła miała nam zrobić dzień, a śmieszne sytuacje. W przypadku Shafta, mamy też do czynienia z kilkoma mądrymi zdaniami. Do tego akompaniament złotej ery rapu i nowoczesnych brzmień wcale nie kaleczących ucho, a zachęcających do bujania się sprawi, że będziemy się świetnie bawić.