*UWAGA SPOILERY*
Pierwsza kobieca superbohaterka w filmach Marvela pokazała jak być bad ass girl. Nie dała się męskim wyśmiewaniom, które powtarzały jej, że do niczego się nie nadaje. To twarda i obdarzona niebywałą super mocą ziemianka, którą poznajemy... w innej galaktyce. Fani komiksów z seansu wyjdą ukontentowani, jak to ostatnio zwykle bywa z produkcjami Marvela. Chociaż wg komiksu Capitan Marvel był mężczyzną. Tak też ten film nie jest tylko dla chłopaków (chociaż filuterny uśmieszek Brie Larson w roli Marvel, nie jednego by zauroczył), Jest tu topos pewnego wzoru dla dziewczynek i faktycznie do tej pory nie pojawiło się nic takiego w uniwersum Marvela. Carol Danvers dowiaduje się o swojej prawdziwej tozsamości po twardym lądowaniu na ziemi będącym wynikiem kosmicznego pościgu. Poznjemy ją jako Vers, podopieczną Yon-Rogga uczącego ją panowania nad swoimi mocami i szkolącego ją w sztukach walki. Ma być zimną i wzorową gwiezdną strażniczką z planety Kree. Jej zadaniem ma być zgładzenie Skrullów - wyglądających jak Szatan Serduszko z Dragon Ball'a, obcych panoszących się po planecie. Prawda okazuje się zupełnie inna. Carol to kochająca przyjaciółka, oddana prawdziwym wartościom pilotka. Jak się okazuje lubiąca dzieci i biorąca od nich przykład w byciu twardzielką. Tak, Marvel pokazuje dziewczynkom, że kobiety też mogą wiele osiągnąć i mają troskliwe dusze. Co prawda nie żyjemy w czasach, gdzie kobiety, nie miały praw i tak dalej, ale często się zapomina, że kobiety potrafią być samowystarczalne. Można by się pokłusić o zakorzenienie feminizmu, lecz nic takiego nie widać w filmie. Co najlepsze nie ma tu żadnego wątku miłosnego, więc przekaz ograniczył się na samych wartościach moralnych.
Co do fabuły jest skonstruowana przystępnie dla widza, ponieważ powoli łączymy wątki. Począwszy od odmłodzonego Samuela L. Jacksona, jako Fury'ego, który pojawia się po wylądowaniu Vers, kończąc na ostatniej scenie, gdzie Fury za biurkiem, opracowuje plan ewidentnie mówiący nam, gdzie to wszystko prowadziło. Gra aktorska jest tu na poziomie typowym dla filmów marvelowskich, czyli skupia się na tym, aby dokopać złolom i aby złole pokazali swoje krzywe, zdenerwowane ryjki. Z własnego odczucia pozwolę sobie stwierdzić, iż pojawiają się też emocje. Kiedy okazuje się, że Skrullowie chcą pomóc bohaterce, a nie zgładzić Kree bądź inne galaktyki, rasa zielonych, zmiennokrztałtnych pokazuje prawdziwe oblicze troszczącej się o siebie ludności. Pożegnanie Capitan Marvel z przybraną siostrzenicą także jest emocjonujące, a nawet słodkie i sentymentalne. To, co najbardziej lubimy w marvelowskich produkcjach to specyficzny humor. Bez tego ani rusz, jeśli chodzi o superbohaterów, a są oni żywymi istotami, które też potrafią żartować i się naśmiewać. Nas bawią często i raczej nikt nie wyobraża sobie superbohaterskiego filmu bez humoru. Jest to kolejne uczucie, które nam towarzyszy podczas seansu - rozbawienie. Pojawia się w kluczowych momentach, kiedy może nam się wydawać, że film zanudza. Tak właśnie serca publiczności skradł Goose - rudy kotek pojawiający się znikąd. Odnalezienie futrzastego koleżki o imieniu tłumaczonym na "Gęś", rozbawia nas od razu, kiedy okazuje się, że Fury jest kociarzem i najsłodziej jak potrafi woła kota do siebie. Niespodziewanie pojawia się prawdziwe oblicze kota, który okazuje się rasą Flarkenów i jest o wiele niebezpieczniejsza od ludzkiej. No czyż to nie zabawne? Zatem emocje nam towarzyszą i cały czas coś się dzieje. Poznjemy historię Vers i jej przypadkowe, aczkolwiek nieprzypadkowe pojawienie się na ziemi.
Docieramy wraz z bohaterką do jej życia jako Carol Danvers będącej niegdyś pilotem wojskowych samolotów. Poznajemy współpracującą z nią doktor Lawson. Okazuje się ona mieszkanką Hali i twórcą specjalnego napędu ponadświetlnego zwanego Taserract. Na hali doktor znana jest jako Mar-Vell. W tym momencie wszystko nam się układa, z tym że nam mniej boleśnie niż samej bohaterce. Historia jest ciekawie pociągnięta z intrygującymi motywami retrospekcji. Soundtrack jak to bywa w filmach marvela, jest symfoniczny ale zważając na fakt, że czasy, w jakich osadzony jest film to lata 90, dodano kilka smaczków, tjak np w postaci kultowego utworu zespołu Nirvana. Sprzeczne jest to, czy użyto go, aby w najlepszym momencie, nie mniej jednak każdy powyżej 20 lat rozpozna numer i poczuję nostalgię. Reasumując, film oczywiście nie pokrywa się za bardzo z komiksem, ale pokrywa się z tym, co nam Marvel Studio pokazało do tej pory. Mowa o ich interpretacjach naszych ulubionych postaci. Capitan Marvel wprowadza nas do pierwszej części The Avengers, której zapowiedź była już w Infinity War. Zespoilowałem wam dużo, lecz najlepsze zostawiłem, żebyście sami obejrzeli. Jak przystało na Marvel'a poczekajcie do napisów końcowych. Po nich przekonacie się, że Capitan Marvel powróci!
A już niebawem "The Avengers: Endgame"!
Zwiastun Capitan Marvel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz