O najnowszej "Anabelle" nie ma się co nawet rozpisywać. Dlatego opinia będzie tak prosta, jak prosty był film. Zdecydowanie poprzednia część "Narodziny Zła" były najlepszą częścią i na tle swoich poprzednich części "Comes Home" wypada blado, mimo potencjału, jaki dawał główny wątek na naprawdę groźny rozwój akcji. Świat "Obecności" to serio ciekawy temat na filmy, jak się okazuje, wyszło ich już kilka i wszystkie skupiały się w dokumentacjach pracy Eda i Lorraine Warrenów. Świadomość tego, że to małżeństwo rzeczywiście istniało i zajmowało się takimi paranormalnymi przypadkami, samo w sobie budzi w nas nieokreśloną grozę, zamykająca nas w sobie. Po seansach w tym uniwersum wiemy, że filmy raz wychodzą bardzo dobrze, a następnym razem do bani. "Anabelle" miała być najniebezpieczniejszym nośnikiem zła i można w to uwierzyć, gdy się spojrzy na lalkę. Jest przerażająca, ale już film niestety nie. Po pierwsze "Comes Home" zaczyna się znikąd. Szybko domyślimy się, że przydałaby się kolejna część, łącząca wydarzenia pomiędzy "Anabelle" a "Anabelle Wraca do Domu". Cieszyło mnie wprowadzenie Warrenów, gdyż po "Obecności" zyskali moją sympatię, a sami aktorzy świetnie zagrali swoje postaci. Jednak ich pojawienie się w filmie jest chwilowe. Początek i koniec filmu to ich czas.
Nawet nie chce mi się spoilować, ale kilka rzeczy trzeba wyjaśnić. Jak już wiemy, Warrenowie kolekcjonują nawiedzone zabawki i trzymają je w specjalnym pokoju, poświęcanym dwa razy w miesiącu. Znaczącą wiedzą jest, że lalka nawiedza tego, któremu została oddana z własnej woli. Początkowa scena ukazuje właśnie, że Anabelle zostaje darowana Warrenom. Pomimo że Warrenowie sami zaproponowali, że wezmą lalkę, proces przeniesienia został wykonany. Gdyby nie to lalka pragnęłaby wrócić do swoich poprzednich właścicielek. Wydaje nam się, że film zaczyna się nieznacznie i zaraz coś "przywali". Natomiast z horroru, który miał nas wystraszyć, przechodzimy do typowego strasznego filmu dla nastolatków. Bohaterkami stają się córka Warrenów, jej śliczna niania (sąsiadka Warrenów) i przyjaciółka niańki. Po czasie dochodzi jeszcze nierozgarnięty "Bob with The Balls", którego znają wszyscy i zarywa do Marry Ellen (niani). Ok, mamy sekwencje typowe dla filmów "obecnościowych" - czołganie się ofiary, która po chwili zostaje wciągnięta do ciemnego pomieszczenia za nogę i akcja rozgrywana w jednym pomieszczeniu. Z tego właśnie rozpoznajemy filmy z "Obecnością" w tle. Na tym niestety koniec, bo nie dość, że pomysły kiepskie, to jeszcze film okazuje się tylko straszakiem dla małolatów o słabych nerwach.
Główny problem poruszony w filmie, moim zdaniem głupi to czyny Daniele - przyjaciółki Marry Ellen. Usłyszawszy o niańczeniu córki sąsiadów, zajmujących się rozmowami z duchami, Daniele postanawia się wprosić do domu Warrenów, gdzie Judy wraz z nianią obchodzą przed urodzinową imprezkę. Głównym motywem przyjścia głupiutkiej brunetki jest chęć wejścia do nawiedzonego pokoju Warrenów. Gdy się to już udaje, Daniele wyjawia nam swoje prawdziwe pobudki. Jej pojawienie się w nawiedzonym pokoju ma pomóc w kontakcie z jej zmarłym ojcem. Natknąwszy się na gablotę z uwięzioną Anabelle, oczywiście wyciąga ją z "więzienia", co powoduje, że całe zło pokoju zostaje uwolnione, a dom Warrenów jest nawiedzony. Rozumie się, że to film, ale nawet jak na film to mało realne wydają się wydarzenia po uwolnieniu Anabelle. Po pierwsze dom trzymający w sobie całe zło świata, byłby większym niebezpieczeństwem po uwolnieniu najniebezpieczniejszej zabawki. Film pokazał nam nawiedzenie, ale wyjątkowo ubogie. Jak na tak poważne warunki to cały ten dom powinien być w strzępach i nie powinien pozwolić dziewczynom widzieć prawdy. Przede wszystkim bohaterki za nic nie dałyby sobie rady z takim natężeniem zła. Żadna z nich nie zastanawia się, dlaczego z taką częstotliwością (choć powinna być o wiele silniejsza) widzą duchy i inne emanacje. Koniec końców wystarczyło odłożyć lalkę do gabloty, by całe zło odeszło. Czyż to nie jest zbyt proste i naiwne?
Film rozczarowuje i może momentami jest ciekawy, ale straszność całości w stosunku do tego, co jedna z bohaterek robi, jest bardzo słaba. Kiedyś mówiło się, że dany horror nie jest horrorem, tylko komedią, w tym przypadku nie musimy tak mówić, bo wprowadzono kilka sytuacji komediowych, co ewidentnie kojarzone jest z niewinnym straszydłem dla nastolatków. Kino dla nastolatków nie musi być, aż tak złe. Nie mamy tu na myśli takiego zła, jakie wypuszczono z pokoju nawiedzeń, ale na pewno to zło jest większe niż to, które się ujawniło po głupim wybryku jednej z dziewczyn. W ogólnym rozrachunku wymagający widz liczący na ciarki i skulenie się w fotelu nie dozna tu nic nadzwyczajnego i można tylko podsumować, że seans "Anabelle Wraca do Domu" jest zmarnowaniem czasu, a tym bardziej pieniędzy. Cały film ratują jedynie efekty, których nie jest wiele (może, gdyby ich było więcej, film by coś wartał?). Gra aktorska też niespecjalna, ale również nie najgorsza. Jeśli idziesz na horror, żeby się bać, odpuść, bo nie warto. Do tego, jeśli liczysz na jakieś znaczące wątki fabularne, nie dostąpisz ich wcale. Powrót do domu oznacza jedynie powrót zła do gabloty. Tymczasem my z kina powrócimy nieusatysfakcjonowani. Pomyśleć, że tego typu film pojawia się nawet w formacie 4D, kiedy wcale do tego się nie nadaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz