czwartek, 4 lipca 2019

Świat Sam się nie Uratuje - MIB International (Men In Black 4)

   Eh... Cytując Jakuba Żulczyka: "Żyjemy w raju dla nerdów...". Nie znam osoby, która nie zauważyła tej machiny pieniężnej, jaką jest zarabiania na kontynuacjach klasyków i kultowych tytułów. Zazwyczaj do tych grup należą rzeczy, na których większość z nas się wychowała i do których mamy ogromny sentyment. Przykładów jest sporo i w samym tym półroczu wyszło sporo tytułów, które od dziecka wielbimy (Detektyw Pikachu, Alladyn, Dumbo, Godzilla: Król Potworów, X-Men: Mroczna Feniks, Avengers... moglibyśmy tak wymieniać). Jest też spora grupa odbiorców, którzy żyją tym, co kiedyś było kultowe. A że dziś się odradza, lub odświeża, czuję się jak Adam Sandler z memu, w który siedzi wśród dzieciaków. Należąc do takiej grupy, muszę przypomnieć, że "Faceci w Czerni" to kult, który rozwinął w wielu z nas fascynację istotami pozaziemskimi i ich relacją z naszą planetą. Legendarni Key i Jay ( K i J ) z pierwszego filmu o organizacji zajmującej się spotkaniami z cywilizacjami pozaziemskimi, z 1997 roku, to już bohaterowie nie tyle wśród nerdów i geeków co także wśród samych MIB. Po sukcesie filmu, opartego na komiksie, powstała kreskówka, a informacja o kolejnych dwóch częściach przysporzyła dużo pomysłów do wykorzystania. Jak jest w przypadku najnowszej części "Facetów..."? Tym razem organizacja myśli nad zmianą nazwy, a wszystko dlatego, że coraz więcej w niej kobiet. Szowinizm?



   My jako odbiorcy tego typu filmów nie zastanawiamy się nad podziałami polityczno - społecznymi, bo chodzi nam o rozrywkę i pojawienie się jeszcze raz w świecie, który nie jest tym światem. Bardzo dobrze wiedzą to kosmici pojawiający się na ziemi i którymi MIB się zajmują. Pojawiło się dużo krytyki na temat tego filmu, ja natomiast stanę w obronie. Owszem, nie ma tu tego samego, co dawała nam oryginalna trylogia "Facetów...", ale właśnie o to w tym poszło, żeby nie ograniczać się tylko do K'a i J'a. Uniwersum "Facetów w Czerni" to świat, w którym historii i świetnych agentów mogłoby być wielu. Wierzę i czułem to po filmie, że taki był właśnie zamysł. Wiadomix, ta produkcja nie dorówna pierwowzorowi, ale też się dobrze na niej bawiłem. Jaki jest koncept? Bardzo łatwy i przyswajalny - MIB to organizacja działająca na całym świecie, a jak się okaże ma ona zalążki w Paryżu. Tak więc agencja nie działa jedynie w obrębie Ameryki. Jest na światową skalę i słowo "internaional" właśnie to ma przekazać. Mamy rzucić okiem na sprawy, które dzieją się w innych częściach globu, bo tam także pojawiają się kosmici, a jednym z najstarszych ich portali jest wieża Eiffla. 
    
*UWAGA LEKKI SPOILER*

   Według mnie ciekawym motywem do pociągnięcia była postać Molly, która jako jedyna zapamiętała, że istnieje taka sieć jak MIB. Poszukiwania ich i szkolenie samej siebie w zakresie wiedzy pozaziemskiej, przygotowującej do przyszłej pracy w agencji jest nawet pomysłem na rozwinięcie w filmie, czego mi brakowało, bo byłoby to ciekawym obrazkiem. W końcu udaje jej się dostać do MIB i na okres próbny trafia do filii Angielskiej. Tam poznajemy dwóch weteranów agencji, odpowiedników Amerykańskiego K'a i J'a, czyli agentów H i T - High T! Mamy nawet nawiązanie w biurze wielkiego T, gdzie znajdują się dwa obrazy. Na jednym z obrazów K i J, natomiast drugi przedstawia trudne zmagania H i T. 
   W roli agenta H spotykamy Chrisa Hemswortha, znanego wszystkim jako Thor z MCU. Tutaj widzimy go jako zupełne przeciwieństwo. Lekkomyślny, ponad zasadami i niestety głupiutki. Nie każdy kupi, że młoda żółtodzióbka jest bystrzejsza i mądrzejsza od kolesia, który pretenduje na miejsce szefa całej organizacji. Trzeba przyznać jednak Chris potrafi zagrać półgłówka. A jego czarujący uśmiech zniewala wszystkie agentki i to niekoniecznie te z ziemi. Chris robi tu wrażenie nierozgarniętego Bonda w edycji kosmicznej. Najzabawniejszy moment z agentem H to bezapelacyjnie nawiązanie do roli Thora, które wyłapie dosłownie każdy - i to trzeba zobaczyć! Jest to prawdopodobnie najzabawniejszy moment Chrisa, jak i w całym filmie. 
    Głównym problemem w filmie to oczywiście broń masowego rażenia, mogąca zniszczyć planety. Broń napędzana sprężonym białym karłem (takie cacka tylko w "Facetach w Czerni"). Broń niebezpieczna mimo jej pierwotnie pozornego malutkiego kształtu. Broń, której szukają kosmiczne "byty astralne?", a jak się okazuje jej przeznaczenie to otwarcie portalu zwiastujące koniec planety. We wszystkich opiniach o nowym "Men in Black" trzeba zgodzić się z jednym: jest naprawdę przewidywalne. Zanim główni bohaterowie pokapują się, że coś jest nie tak w agencji, Ty jako widz już to wiesz. Wychodzi na jaw, że w agencji jest "kret" i w szybkim tempie widz wie, kto jest tym "kretem". Humor podobnie nie dorównuje pierwowzorowej trylogii, niemniej i tak jest śmiesznie, co ratuje, chociaż gagi i tak mogłyby być śmieszniejsze. Po pierwszej połowie filmu naszą sympatię zdobywa i humor poprawia "Pionuś" - postać rzekłbym fillerowa, zastępująca "Robaki" z oryginału. "Pionuś" jednak jest mężny i waleczny, potrafi dbać o dobro swojej Królowej, którą staje się agentka M.
    Film pomimo swych błędów jest wart zobaczenia i to znów odmóżdżacz, który można obejrzeć po ciężkim dniu. Błędy nawet nie są takie rażące, pomimo ich łatwemu zidentyfikowaniu. Sentyment powraca z nowymi bohaterami i nawiązaniem do poprzednich części, o czym nie zapomnieli twórcy, jednak w całokształcie wciąż chodzi o nowy dizajn historii. Film w żaden sposób nie daje nam nadziei na kolejne części i dla niektórych to powinno być dobrze. Znając jednak działania takich przedsięwzięć, nie zdziwiłbym się następnej kontynuacji. 

CIEKAWOSTKA: Jak już wspomniałem "Men in Black" powstało na podstawie komiksów, natomiast sam komiks zainspirowała faktyczna grupa tajnych agentów. Dziś znane jest to jako teoria spiskowa z przeszłości, lecz niegdyś w stanach działała grupa pod nazwą "Ptaszarnia". Jej agenci ubierali się w charakterystyczne czarne garnitury i czarne okulary słoneczne. Pojawiali się tam, gdzie ktoś mówił o kontakcie z niezidentyfikowanymi istotami pozaziemskimi, lub gdy ktoś był świadkiem UFO. Czy więc komiks powstał na faktach, czy na podstawie miejscowych legend?

Zwiastun: Men in Black: International

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz