poniedziałek, 24 czerwca 2019

SERIALOWO - #1 Black Mirror + Podsumowanie 5 sezonu

   Zastanawiałem się nad tym, czy pisać o aktualnie popularnych serialach w cyklu POPULARNE SERIALE KIEDYŚ - NA ZABICIE CZASU, ale samo w sobie to nie ma sensu, gdyż jak sama nazwa cyklu mówi, nie nadają się tam seriale obecnie cieszące nasze oczy. Dlatego postanowiłem zacząć alternatywny cykl serialowy. Ponieważ seriali nigdy dosyć, a ogląda się ich sporo, trzeba kilka tytułów przedstawić. Serial, od którego zaczniemy, chyba nigdy nie zakwalifikuje się do powyższego cyklu, ponieważ jest zbyt aktualny, pomimo że jego początki sięgają 2011 roku i jest to już odleglejsza przeszłość. Sam serial traktuje o przyszłości, więc zawsze będzie w tej przyszłości oscylował.


   "Black Mirror" to najpopularniejszy serial produkcji Netflixa i chyba pierwszy, o jakim słyszeliśmy, gdy Netflix stawał się platformą ogólnodostępną. Pierwotnie serial wyprodukowało Channel 4 i dopiero w 2015 Netflix przejął prawa do serialu i dziś kojarzymy ten serial jedynie z tą platformą. O samym serialu i niewyobrażalności życia bez Netflixa mógłby powstać osobny odcinek. Tymczasem my mamy już w serialu do czynienia z uniwersum "Czarnego Lustra". Serial ten to antologia dotycząca współczesnego społeczeństwa i jego zmagań w rozwoju technologicznym. Znany nam przypadek smartfonów nieodklejalnych od ręki i ich szkodliwości na nasze skupienie bądź czynienia z nas zombie, w serialu jest ukazany na większą skalę i pokazuje rozleglejszy problem z technologiami, bez których, nie ma życia, w utopijnym świecie przyszłości. Aczkolwiek serial jest bardziej dystopijny, gdy zobaczymy konsekwencje niekiedy genialnych sprzętów. Duże znaczenie w serialu ma sztuczna inteligencja, której możliwości są wizjonersko pokazane w pozytywnych aspektach. Tematy przeniesień świadomości też nie są obce serii. Mamy więc do czynienia z cywilizacyjnym przeskokiem, którego realne istnienie i konsekwencje możemy oglądać bezpiecznie z naszego zacisza. Dystopia ukazuje się w momencie, gdy jak to bywa z technologiami, wynalazek lub odkrycie pomimo szeregu doświadczeń i badań, swoje skutki uboczne lub defekty ukazuje w interakcji z głównymi bohaterami. 
    Fantastycznonaukowe wizje w "Czarnym Lustrze" pozwalają nam zastanowić się nad przyszłymi rozwiązaniami technologicznymi i ich negatywnym wpływie na nas, jako ludzi. Serial jest moim zdaniem przestrogą dla ludzkości, a twórcy to znakomici obserwatorzy, którzy wykorzystali swoje obserwacje, by za pomocą sztuki, jaką jest film ostrzec nas przed pozornymi możliwościami, jakie daje nam dzisiejsza technologia. Z ekranów dociera do nas zaszyfrowana wiadomość, mówiąca, że mamy ogromne możliwości w XXI wieku i postęp technologiczny może ułatwić nam życie, lecz używajmy tych technologii ostrożnie i z głową. Nie dajmy się zwariować science fiction, w jakim realnie żyjemy. W science fiction, które pozwala mi na dotarcie do was poprzez ten wpis, serial okazał się hitem. Jest nim do dziś, a ostatnio na Netflixie pojawił się najnowszy piąty sezon serii. 
    Dotychczas kilka sezonów uraczyło nas lepszymi i gorszymi odcinkami - to typowe dla antologii. Wszyscy pamiętamy wstrząsający pierwszy odcinek pierwszego sezonu. Kolejne odcinki wykorzystywały motywy znane nam z życia codziennego, dzięki czemu mogliśmy w łatwy sposób przyswoić problem i się z nim utożsamić."Black Mirror" to nie tylko sci-fi, to także psychologiczny thriller osadzony w realiach, które znamy. W czasach obecnych gdzie często psychologiczne aspekty są wykorzystywane na każdym kroku. Jest to serial, który zostanie na długo w pamięci.
    Jako całokształt produkcja zachwyca i wciąga na tyle, że trudno skupić się na ocenie poprzez pryzmat błędów. Skupiamy się bardziej na historii i na tym, co ma przekazać dany odcinek. Niemniej aktorsko nie jest biednie. Spotykamy często twarze znane z innych produkcji, które zdążyły zaskarbić sobie naszą sympatię. Daniel Kaluuya (Get Out!), Bryce Dallas Howard (Jurassic World), Anthony Mackie (Falcon z MCU) oraz Miley Cyrus to niektórzy z pojawiających się aktorów. Cała obsada jest imponująco długa, ale tego można się spodziewać po pięciu sezonach, gdzie każdy odcinek jest, jak osobny film pełnometrażowy. Można przyznać, że odgrywane postaci nie są sztuczne i większość z nich jest autentyczna. Bohaterowie są ciekawie zbudowani i potrafią emocjonalnie podejść do narastających problemów, jakie mają z urządzeniami biorącymi nad nimi górę. 
    Cztery sezony zdążyły rozbudować swoje uniwersum, aby przyzwyczaić nas do kilku urządzeń typowych dla serii, jak np. ziarno pamięci, czy interaktywny scalak, dzięki któremu przenoszono świadomość do gier, bądź nowych ciał. Często mogliśmy w odcinkach zaobserwować nawiązania do innych odcinków serii, dzięki czemu mogliśmy skojarzyć, iż "BM" to już uniwersum. Taka reguła uniwersum była świetnie przedstawiona w ostatnim odcinku, czwartego sezonu pt. "Black Museum". Ponieważ w odcinku spostrzegliśmy chyba najwięcej nawiązań do całego "Black Mirror" można było mieć wrażenie, że to absolutny koniec. Tym samym to mogła zwiastować ostatnia scena "Black Musem". Było to mylące, bo już 5 czerwca 2019, na platformie Netflixa pojawił się piąty sezon. Nie było zbyt wielkiego entuzjazmu, gdyż sezon zaopatrzał w 3 odcinki. Nie powinno to zaskakiwać kiedy "Black Mirror" od zawsze nie miało więcej niż 6 odcinków na sezon. Pierwszy sezon rozpoczął hit trzema odcinkami, a następny sezon podskoczył już o jeden odcinek więcej. Po odkupieniu praw do serialu, Netflix przyzwyczaił nas do sześcioodcinkowego sezonu, co rodzi małe "ale dlaczego teraz trzy?...". Nie dość, że mała ilość odcinków nie syci naszych potrzeb oglądacza, to jeszcze okazuje się, że najnowszy sezon traci jakby swój klimat. Sezon piąty spotkał się z uderzeniem niezadowolenia. Fani stwierdzili, że nie ma fajerwerków. Nic ciekawego? Trzeba przyznać, że trzy szybkie odcinki zrobiły wrażenie na nas, jakby to nie była ta seria. Owszem, wciąż bohaterowie zmagają się z "udogodnieniami" technologicznymi, lecz wrażenie, jakbyśmy oglądali nie ten serial nieustannie towarzyszy. 
    Pierwszy odcinek długo się rozkręca, przez co nudzi i mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali obyczajówkę. Odcinek bardziej skupia się na zagadkowej relacji homoseksualnej pomiędzy dwójką przyjaciół, których pożądanie rozbudza gra. Także problemem okazuje się małżeńska posucha i chęć spróbowania czegoś innego. Odcinek drugi udźwignął cały sezon na wcześniejszą pozycję i jest najlepszym z trzech. Pomimo iż też mamy tu bardziej wątek dramatyczny, cały czas coś się dzieje i akcja jest poprowadzona jak w psychologicznym filmie. Tłem dramatu jest społecznościówka a'la facebook czy twitter, jednak tak jak stażystę porywa nas główny bohater i jego emocjonalne rozterki prowadzące do tego, by skontaktować się z twórcą portalu społecznościowego. W końcu trzeci odcinek, który ma ciekawe wątki, lecz gdyby nie wysyp przekleństw, mógłby być uznany za film familijny. Nieoczywisty koniec dopięty migawkami pomiędzy napisami sprawia, że nasza ocena odcinka w skali dobry/ zły/ może być, staje wciąż pod znakiem zapytania. Miley Cyrus która tu nie debiutowała przed kamerą, wyszła ze swojej roli ciekawie, aczkolwiek chyba za wiele nie musiała udawać. Sztampowy motyw fanki spotykającej swoją idolkę uszczupla oryginalność produkcji. Czyżby pomysły się skończyły? A może te trzy odcinki mają nas przygotować na nowy format i teraz powstawać będą odcinki do przełknięcia dla każdego? 
    "Black Mirror" będzie zawsze hitem i będziemy do niego wracać. Pozostanie zapamiętany i zapewne stanie się niebawem klasykiem wśród antologii i ekranizacji science fiction. Jeśli tak samo macie zwałę po ostatnim sezonie "Black Mirror" możecie stać się częścią uniwersum, co jest zachwycające na maksa. A chodzi o interaktywny film "Black Mirror: Bandersnatch", gdzie można samemu decydować, jak się skończy i co zrobią bohaterowie. To właśnie kwintesencja postępu, jaki daje nam technologia. Jak już zdecydujecie, jak zakończycie interakcję z "Black Mirror" czekajcie na "Stranger Things", który też opiszę chwilę po premierze - ten serial na bank nie rozczaruje!

Serial Netflix
5 Sezonów:
1 sezon (3 odcinki), 2 sezon (4 odcinki), 3 sezon (6 odcinków), 4 sezon (6 odcinków), 5 sezon (3 odcinki)

Zwiastun: Black Mirror: Bandersnatch

czwartek, 20 czerwca 2019

Niech Żyje Król! - Godzilla 2: Król Potworów

   Monsterverse to świat upstrzony wyjątkowo bujną florą. A raczej gigantyczną. Należą do niej, wydawałoby się zwierzęta, ale istoty, o których ten film jest to coś WIĘCEJ niż zwierzęta. To istoty prapoprzedzające wszystko, co żywe, a nawet same dinozaury. Po raz pierwszy to uniwersum ukazało nam w 1933 roku kultowego King Konga, starszego brata Godzilli. My natomiast skupimy się na tym drugim, by wrócić, dzięki niedoścignionym efektom specjalnym tego wieku, do roku 1956, kiedy po raz pierwszy Godzilla otrzymał przydomek Króla Potworów.



   Godzilla (a.k.a. Gojira) po raz pierwszy pojawił się w 1954 roku w japońskich kinach. Do tego czasu powstało 29 filmów, łącznie z obecnie omawianym. "Król Potworów" to amerykański zabieg stosowany w czasach mody na uniwersa, ale już przemielony w japońskiej produkcji, czyli crossover gigantycznych potworów, jakie mieliśmy okazję poznać w historii kina. Dowiadujemy się, iż Godzilla pochodzi z rodu tytanów tzw. Kaiju, którzy rządzili tą planetą, pojawiając się na niej eony temu a my jesteśmy na niej tylko gośćmi. To przywodzi na myśl mity Lovecrafta. Metaforycznie Godzilla miał być skutkiem ubocznym napromieniowania powstałego z użycia broni atomowych. Tymczasem w filmie to promieniowanie pochodziło z gwiazd, aczkolwiek nasza broń atomowa dodaje im mocy. Jest jakby defibrylatorem reanimującym życiowe parametry gigantów. Tak zwani Kaiju są stworzeni przez japońską wytwórnię Toho. Jedynym wyjątkiem był King Kong, stworzony w Ameryce, lecz zaistniała współpraca pozwoliła nawet Kongowi pojawić się u boku Godzilli. Wytwórnia Toho zajęła się więc kultem potężnych stworów, ale dopiero teraz ich majestat możemy oglądać w największej okazałości. 
   Dzięki możliwościom, jakie daje nam dzisiejsze CGI, możemy oglądać potwornych Kaiju, już nie jako aktorów w kostiumach, co czyniło filmy mega sztucznymi i spotykało się z antypatią, lecz prawdziwie komputerowe animacje skłaniające do zastanowień nad ich rzeczywistym zaistnieniem. Stąd prośba do każdego, kto lubi wszystko, co wielkie i spektakularne - idźcie obejrzeć "Króla Potworów" w IMAX 3D! Będziecie mogli poczuć się uczestnikami walk, pomiędzy Kaiju, a uwierzcie jest to doświadczenie zapierające dech w piersiach. 
   Jeśli ktoś twierdzi, że wątki fabularne w tym filmie są do niczego, być może ma rację. Bądźmy szczerzy, przychodzimy zobaczyć widowisko. Gigantomachie prezentowaną na ekranach koloseum IMaxa. Spektakularną batalię pomiędzy Godzillą i Gidhorą. Chcemy nacieszyć oczy tą wielkością potworów, która wykracza poza skalę. Chcemy obejrzeć bombę wizualną i tak naprawdę fabuła nas nie interesuje od początku. Nie da się zaprzeczyć, że gra aktorska jest tu częścią poboczną, jednak na taką produkcję daje radę. Millie Bobby Brown którą w większości znamy z serialu "Stranger Thing" obyła się już z graniem porzuconej nastolatki, dlatego w Godzilli nie było to dla niej nic trudnego. Mogliśmy nawet zauważyć kilka momentów przywołujących we wspomnieniach najlepsze sceny ze "Stranger Things" jak np. w momencie, kiedy filmowa Madison chcę pogłaskać larwę Mothry. Vera Farmiga znana z roli w "Obecności" już słabiej odgrywa swoją postać i fakt, że pasują jej role profesorki, lub człowieka nauki jednak nie kumamy w pewnej chwili, dlaczego staje po stronie złych charakterów i wypełnia ich polecenia. Niby tłumaczy się z tego i każdy widz będący dobrym obserwatorem zgodzi się z nią, lecz to i jej działania nie łączą się sensownie z wartościami jakie wyznawałby kochający rodzic. Obie aktorki zagrały ciekawie jednak o wiele lepiej w produkcjach z jakich je znamy.
   Fabułą nie ma się co przejmować, kiedy raczą nas takie widoki jak wybuchający wulkan, z którego wybudza się Rodan, wielki lodowiec, z którego wychodzi Gidhora, czy potężne ryki Godzilli. Interesować nas powinna za to fabuła mówiąca o tym, skąd wzięli się Kaiju. Pojawia się naukowa pogadanka o tym, iż Kaiju od zawsze byli na naszej planecie i nie niszczyli jej, lecz wprowadzali równowagę. Pojawiali się od zarania dziejów we wszelkich mitach - Kraken, Potwór z Loch Ness, Sasquatch, Smoki itp. Giganci uważani za chodzącą katastrofę planety, jako już żywe legendy nie do podważenia mają być wykorzystane przez rządy jako broń masowego zniszczenia. Widz kupuje taką bajkę, która na dzisiejsze czasy staje jako zdemaskowana teoria spiskowa, tudzież potwierdzenie baśni i legend, o których słyszymy od dziecka. Natomiast okazuje się, że Godzilla ma dobre serce i jako najwyższy w hierarchii równowagi chce z ludźmi koegzystować. Pojawia się także scena, w której bohaterowie w podróży podwodnej w poszukiwaniu umierającego Godzilli natrafiają na ruiny przypominające starożytną Atlantydę, w której środku bije źródło promieniowania, którym żywi się Godzilla. Mamy więc do czynienia z kolejnym mitem.
    Walka Godzilli z Gidhorą to chyba jedna z najspektakularniejszych walk kina w tym roku. Ponadto epicka na skalę Kaiju, gdy w tle pojawi się porywający soundtrack Bear'ego McCreary'go z gościnnym udziałem Serj Tankiana z System of a Down. Przy tej muzyce wszystko wydaje się jeszcze większe! Nie przeczę, walka mogła być lepsza i dłuższa, ale patrząc na gabaryty przeciwników, przypominają się walki w klatkach MMA, gdzie niekiedy walki trwały parę minut. Można więc taką walkę przyjąć. Smutno się nam robi, kiedy przebiegły Gidhora ma przewagę nad Godzillą, ale zastępuje to duma i łezka szczęścia, kiedy ryk Godzilli obliguje resztę Kaiju do pokłonu przed jedynym i niezastąpionym Królem Potworów. Nie wynika tego z filmu, lecz już można się spodziewać kolejnej części Monsterversum: Godzilla vs Kong. Czy dorówna lub przebije Godzillę 2? Tego się dowiemy za rok.

Zwiatun: Godzilla 2: Król Potworów

wtorek, 11 czerwca 2019

Nie jesteś zepsuta... jesteś wyjątkowa! - X-Men: Mroczna Phoenix

   Adaptacji X-Menów było już tyle, że można się pogubić, żeby to wszystko chronologicznie połączyć. W 2011 roku mutanci przeszli renesans i postanowiono odświeżyć X-menów oraz zaprezentować ich na nowo. Pierwsza ekranizacja mutantów z 2000 roku to już klasyk. Po jedenastu latach dostajemy to samo, ale w wykonaniu aktorów kolejnej generacji. Na nowo oglądamy powstanie akademii Xaviera i zmagania z antagonistyczną wersją mutantów pod wodzą Magneta. Jako fan X-menów uważam, że każda ich część, łącznie z odnogą solowych Wolverinów jest odpowiednią adaptacją historii mutantów. W tym roku pod wodzą Kinberga skupiamy się na Jean Grey i jej mrocznym alter ego, który już w komiksach czynił z niej największą badassiarę Marvela. Przed nami Dark Phoenix!




   Zasmuca fakt, że film o zmaganiach Jean jest oceniany jako najgorszy film o X-menach dotychczas. Filmwebowe 5,8 to zdecydowanie mało jak na taką produkcję. Większość bardzo krytykuje ten film i te krytyki odbijają się na frekwencji w salach kinowych. Wybrawszy się na "Dark Phoenix" w Imax szokowała ilość siedmiu osób na sali. Wiadomo, psychologia tłumu działa właśnie w taki sposób, że kreowanie powtarzalnych opinii wpływa na nasze decyzje. Nie mogę przełknąć faktu, że ludzie tak szybko się kierują większością opinii. Już pogodziłem się z tym, że ludziom podobają się rzeczy, które mi się nie podobają, a nie podobają mi się rzeczy, które podobają się innym i być może jestem jakiś dziwny, bądź nie znam się na kinie, ale uważanie obejrzenia "Dark Phoenix" za stratę czasu to kozaczenie swoim fikcyjnie wygórowanym gustem filmowym i znajomością kina. Tak jak w tytule - najnowszy X-men nie jest zepsuty, jest wyjątkowy, bo traktuje o wyjątkowej postaci wśród mutantów. Być może nie jest to najlepszy z filmów o X-menach, ale zdecydowanie nie jest najgorszy. 
    Sophie Turner to młoda i ładna aktorka wcielająca się w rolę Jean Grey. Znamy ją doskonale z serialu "Gra o Tron" i nie jest to aktorka z pierwszej łapanki. Sam bardziej widziałbym ją w roli elfa w filmach fantasy, jednak jako młoda Jean Grey wykupiła moją sympatię. Miałem wrażenie, że cała gra aktorska skupiła się na dwóch postaciach - Jean i Profesorze X. McAvoy udowodnił w "Splicie", a później w "Glass", że jest doskonałym aktorem i potrafi zagrać prawie każdego. Zastanawiałem się, czy Xavier mu wyszedł. Z jednej strony tak, z drugiej mnie nie przekonał do końca. W "Dark Phoenix" Charles pokazany jest jako człowiek, któremu podskoczyło ego. Zawsze uważano Xaviera za dobrego człowieka pragnącego pomóc osobom niepanującym nad swoimi darami. Tym razem wychodzi na jaw, że Xavier wykorzystuje mutantów, aby stworzyć sobie markę bohaterów do zadań specjalnych, z którymi nie poradzą sobie żadni agenci wywiadów i rządu. Wszystkie przesłanki na ten temat, adresowane przez przyjaciół z akademii stają się dla profesora obelgą i sam nie wierzy w nie. McAvoy albo jest tak dobrym aktorem, że zagrał takiego profesora, jakby był naturalny, albo znikąd pojawił się taki profesor bez wprowadzenia takiej zmiany. Co w drugim przypadku trochę niszczy całokształt postaci, jaką chciano zaprezentować. Niemniej powrót do dobrotliwego i kochającego profesorka już się pojawia i Charles nawet przyznaje się do błędu i do tego, że sodówka trochę uderzyła. 
    Wracając do Jean Grey jej postać w filmie jest najbardziej kluczowa. Od początku filmu zostajemy wprowadzeni w jej świat, gdy jako jeszcze małe dziecko, nieświadomie, odkrywa swoje moce. Przykry incydent doprowadza do spotkania profesora Xaviera, który jako czuły i wyrozumiały inteligent na wózku otwiera się przed młodziutką dziewczyną, pragnąc dać jej nową rodzinę. Umiejętności pedagogiczne Xaviera pozwalają zyskać zaufanie u Jean, a w dalszych latach nawet się z nią zaprzyjaźnić, lecz sama Jean to postać nietuzinkowa. Od zawsze motywowana przez profesora, który powtarzał jej, że może więcej niż jej się wydaje i powinna wykorzystać swój potencjał jak najlepiej. Kosmiczna misja powierzona przez prezydenta daje Jean niesamowitego kopa odbieranego wpierw przez kompanów jako jej koniec. Decyzją Xaviera Jean zostaje narażona na niebezpieczeństwo ze strony nieznanego bytu kosmicznego, a reszta załogi, najbardziej Mystic, obwinia profesora o chęć zabicia najważniejszej członkini grupy. W rzeczywistości nieodgadniony byt kosmiczny czekał na kogoś takiego jak Jean. Rudowłosa mutantka pochłonęła szkarłatną mgławicę w momencie, gdy wydawało się, że to już koniec Jean i tego nie przetrwa. Powróciła silniejsza, z mocą przerastającą każdą inną. Narodzona na nowo z popiołów kosmicznych czuję, że coś jest nie tak. Moc jest zbyt ogromna, trudno ją ujarzmić i budzi w bohaterce mroczne myśli, a także odkrywa dzięki nim prawdę o odrzuceniu przez wszystkich, których kochała. 
    Ten film nie jest tylko filmem o superbohaterach walczących ze złem. To film o walce z samym sobą. Jean bezsprzecznie jest najsilniejszym X-menem, potężniejszym od Xaviera. Dzięki nowej mocy zagina wszystko, co tylko ma jakiś wyjątkowy dar. Potrafi dotknięciem wymazać każdą istotę niczym Thanos za pośrednictwem rękawicy nieskończoności. Tak potężna moc nie jest łatwa do ujarzmienia tym bardziej że to moc kosmiczna. Jedyną osobą, w której mogła ta moc się zgromadzić, jest jednak Jean. Czytanie w myślach staje się dziecinnie proste i niechcący zagląda wszystkim do głów, przez co wiele spraw wydaje się być kłamstwem i zaufanie staje się trudniejsze niż zwykle. Jean już jako Feniks buntuje się, by nie dać się nikomu kontrolować. Czuje się osaczona, głównie przez swoją nową moc. Jej brak opanowania prowadzi nawet do śmierci przyjaciółki. W celu ujarzmienia swoich mrocznych myśli i nowej mocy Jean szuka osób, które mogłyby jej w tym pomóc. Ucieka z instytutu dla mutantów i szuka pomocy nawet wśród byłych wrogów. Pojawiają się istoty z kosmosu pragnące mocy Feniks i za wszelką cenę pragną ją odnaleźć, pozornie ją przygotowując do kontrolowania mocy.
    "Mroczna Phoenix" to częściowo film emocjonalny, ukazujący realizm człowieczeństwa na tyle, aby zrozumieć wewnętrzne zmagania mutantów, gdyby istnieli w rzeczywistości. Można by pokusić się o porównanie mutantów z ludźmi cierpiącymi na ciężkie choroby. Chorzy często zmagają się ze swoją innością i psychologicznym współżyciem z otoczeniem. Dla mnie kogoś takiego miała symbolizować Jean "Dark Phoenix" Grey. Patrząc na ten film, przez taki pryzmat, można łatwo się z nim utożsamić. Jest to fantastyczna interpretacja osób chorych na ciężkie choroby. Popatrzmy na to w ten sposób: nie jesteście chorzy, jesteście X-menami! Nie jesteście zepsuci, jesteście wyjątkowi. Tak jak Jean, każde z was musi wejść w umysł swojego Xaviera i zobaczyć całą prawdę, aby uspokoić myśli i zapanować nad swoimi mocami, by w końcu emocje dały wam siłę. Jean w końcu zrozumiała, że musi walczyć w obronie swojej rodziny. Spoiler dotyczący finału tej walki sobie podaruje i być może ktoś jeszcze zechce sam zobaczyć ten film. 
    W kwestii efektów film jest widowiskowy i kolorowy. Spodoba się szczególnie tym, którzy liczą właśnie na efekty. Ze swojej strony zachęcam do obejrzenia filmu w Imax 3D. Moje emocje dały mi siłę, aby obejrzeć ten film z zachwytem. Byłem sceptycznie nastawiony na ten film i zastanawiałem się, czy jest potrzebny. Mnie był potrzebny, gdyż Phoenix zaskoczyła mnie swoją potęgą i wrażliwością. Widać, że w film włożono dużo pieniędzy, lecz słaba oglądalność ich nie wróci. Czy X-meni się rozpadli poza filmem i już więcej ekranizacji nie zobaczymy, przez finansową klapę produkcji? Zastanawia, czy pieniędzy poszło aż tyle, że nie było środków na materiały promocyjne. Nie znalazłem w żadnym kinie w Krakowie ulotek promujących film. Być może fundusze zostały wyssane do cna, by opłacić ścieżkę dźwiękową, którą skomponował genialny Hans Zimmer, dając nam niezapomniany motyw przewodni dla Mrocznej Phoenix. Ten przewodni motyw będzie grać nam w głowie bardzo długo jeszcze po filmie. A może za jakiś czas przyjdzie nam zobaczyć trzecią generację ekranizacji? Jest pewne, że ten film pozostanie zapamiętany. Czas zweryfikuje w jakim znaczeniu!

Zwiastun: X-Men: Dark Phoenix
    

piątek, 7 czerwca 2019

KULTY OTAKU #1: Slayers - Magiczni Wojownicy

   Ruszam z nowym cyklem poświęconym anime. Będzie on poświęcony w większej mierze starszym tytułom, które zakończyły swe emisje, ale jeśli będzie taka okazja, nie omieszkam napisać o świeżych tytułach, a z tego, co wiem, przynajmniej jeden w tym roku powinien się ukazać. Kinematografilia wychowała się na Dragon Ballu, Pokemonach, Czarodziejce z Księżyca, lub idąc bardziej wstecz na Yattamanach czy Tygrysiej Masce. Większość tych tytułów jest niektórym na pewno dobrze znana. Natomiast chciałbym się skupić na innych anime, o których się zapomniało, lub o których się już nie mówi. Oczywiście prawilni otaku ( fanatyk japońskiej popkultury, głównie mangi, anime i gier komputerowych. Termin stosowany głównie przez środowiska miłośników japońskiej subkultury jako określenie miłośnika takowej - Wikipedia) będą znać tytuły, o których będę pisał, ale piszę i zdaje relację ze swoich odczuć po seansie tych anime, po to, aby wywołać pewne wspomnienia.
    Na pierwszy ogień idzie magiczny tytuł: The Slayers: Magiczni Wojownicy!




(The Slayers: Magiczni Wojownicy - Sezon 1 - okładka wydania DVD)


   To anime to już klasyk! Autorem tego tytułu jest Hajime Kanazaka, który pierwotnie historię Liny Inverse opowiadał w formie opowiadań przygodowo - fantastycznych. Na ich podstawie powstała manga, a następnie w tym samym roku (1995) premierę miało anime. Pojawiło się także pięć filmów pełnometrażowych, ale o nich może kiedy indziej. Fenomen Slayersów polegał na tym, że było to anime o krainach rodem z powieści fantasy. O walkach z przepotężnymi potworami o nadprzyrodzonych mocach. Pokonanie ich często wiązało się albo z odnalezieniem superrzadkich artefaktów, albo z użyciem potężnych zaklęć mogących zniszczyć cały świat, lub odebrać życie rzucającemu zaklęcie. Golemy, smoki, potwory, demony, ryboludzie i cała mroczna parada stworzeń fantastycznych jest nieodłącznym elementem każdego odcinka. Oglądając Slayers, mogliśmy się poczuć jak w jakiejś grze komputerowej RPG, gdzie musieliśmy wykonywać mega ciężkie questy. Takie questy też wykonywali główni bohaterowie i pojawiały się jeden za drugim.
    Na pierwszym planie pojawia się samozwańczo piękna, inteligentna i potężna szesnastoletnia czarodziejka, rudowłosa Lina Inverse - postrach potworów! W rzeczywistości jest to mała, krzykliwa, łatwo denerwująca się nastoletnia "wiedźiemka", bez piersi (za to stwierdzenie oberwałbym srogo, gdyby istniała naprawdę...), szukająca wszelakich przygodnych zleceń, przy których mogłaby wykorzystać swe magiczne zdolności i porządnie zarobić. Na jej drodze staje Gourry Gabriev, nierozgarnięty, złotowłosy rycerz posiadający miecz światła - artefakt szalenie potrzebny Linie. Los łączy ich, gdy Gourry czuje, że musi pomóc biednej Linie w tarapatach, nie wiedząc, jak dobrze sama dałaby sobie radę. Kilka wydarzeń rozbudza ich wzajemną sympatię i traktują siebie jak rodzeństwo. Pragnienie walki, przygód i szaleńczy apetyt udowadnia ich podobieństwo do siebie. Na każdym kroku spotykają złych lub wrogo nastawionych do nich bohaterów, wśród których pojawiają się przyjaciele. Zelgadis, pół człowiek, pół chimera, pół golem, to poplecznik głównego złola z pierwszego sezonu, który suma summarum pokazuje się z dobrej strony i wędruje za bohaterami. Amelia, księżniczka Seirun i młoda wojowniczka sprawiedliwości także czuje zew przygód po poznaniu Liny i Gourry'ego, a więc dołącza do paczki.
    Największym wrogiem i legendą okazuje się Czerwony Kapłan Rezo. Sławny na wszystkie krainy ślepiec, czyniący cuda i za wszelką cenę szukający sposobu na odzyskanie wzroku. Wszystkie jego dociekania prowadzą do przebudzenia Pana Ciemnośći - 
Shabraningdo. Pan Ciemności okazuje się przeogromnym monstrum, pochłaniającym wszystko w zasięgu wzroku. Budzi się w Kapłanie, co ma przywrócić mu wzrok, lecz tym samym zwiastuje koniec świata. Nasi bohaterowie mają misję pokonać potężnego Shabraningdo i jedyną osobą jest oczywiście Lina, która poznała jedyne zaklęcie mogące pogrążyć wielkie monstrum. 



( The Slayers Next: Magiczni Wojownicy - Sezon 2 - okładka wydania DVD )

   Brzmi ciekawie? Wróćmy na chwilę do całokształtu. Seria charakteryzuje się brakiem sztywno utrzymanej konwencji, co oznacza, że punkty kulminacyjne są ozdobione ciekawymi walkami, z potężnymi wrogami, nie mniej zbyt krótkimi. Za to odcinki są naszpikowane humorem typowym dla anime, ale wyważonymi i w łatwy sposób można załapać kawały. Bohaterowie są sobą od początku i szybko się z nimi zaprzyjaźniamy, dlatego z chęcią puszczamy kolejny odcinek. Pierwsze trzy sezony mają po 26 odcinków. Zatem z racji pięciu sezonów, można uznać, że Slayersi są mini tasiemcem. Taką formę serii właśnie najbardziej lubią miłośnicy anime dlatego też, jeśli nie widzieliście jeszcze Slayersów, zachęcam do nadrobienia. Będą się pojawiały momenty nudne, typowe dla fillerów (filler - w telewizji wypełniacz, niemający nic wspólnego z materiałem źródłowym, ale uznawany za zbliżenie się do treści serii), jednak tu nie mamy po 200 odcinków, czy 300, gdzie można mówić o tasiemcach, dlatego w Slayersach nie użyczymy fillerów. Te nudne momenty szybko zostaną zastąpione jakąś potyczką lub ważnym twistem. 
   W drugim sezonie pojawia się jeszcze więcej demonów, właściwie Mazoku i potworów, a także już w pierwszym sezonie pojawia się nowy towarzysz bohaterów, tajemniczy Xellos, wysłannik nieznanych panów, potwór, który pojawia się pod postacią człowieka. Pojawia się także postać Martiny, czarodziejki konkurującej z Liną i żyjącej w fikcyjnej wierzę do niejakiego Zeama Gustara odpowiedzialnego za jej moc i możliwości. Martina jest bardziej upierdliwa niż Lina, ale dziwne jest to, że jej wątek nie jest dalej ciągnięty. W trzecim sezonie już jej nie ma. Podobny zabieg zastosowany jest w postaci Sylphiel, kapłanki zakochanej w Gourrym, lecz ona pojawia się w trzech kolejnych sezonach natomiast zbyt rzadko. Sylphiel nie radzi sobie z magią, dlatego naśladuje i uczy się od Liny. Tym razem Lina i jej załoga poszukują księgi, w której zapisano wiedzę o czarnej magii. Przeszkadza im w tym (poza Martiną) władca piekieł Phibrizzo, pojawiający się w serii jako mały chłopiec. Władcę z tego, co pamiętam, nie pokonuje Lina, a właśnie wspomniana Sylphiel, która jak się okazuje jedyne zaklęcie, jakie potrafi rzucić to Dragon Slave. 



( The Slayers Try: Magiczni Wojownicy - Sezon 3 - okładka wydania DVD )


   Podoba mi się zakończenie drugiego sezonu, które kończy się wypłynięciem załogi Liny w morze. Taką morską podróżą zaczyna się trzeci sezon i jest znakomitym połączeniem serii. Kolejną przygodą bohaterów jest zwiedzanie nowych krain i dalsze poszukiwania księgi. W tym wypadku zwrotem jest poznanie smoków i historia o ich wojnie ze starożytnymi smokami. Poznajemy Filię, złotą smoczycę, która ma zadanie utrzymać tradycję złotych smoków. Bohaterowie zmagają się z kolejnym Mazoku, Gaavem - Demonicznym Królem Smokiem, którego po czasie zastępuję jego wychowanek Valgaav, wywodzący się ze starożytnych smoków. Ponadto pojawiają się Almeis, Erulogos i Sirius - Bogowie Shinzoku, którzy chcą obudzić potęgę Dark Stara. Poszukują więc miecza światła Gourryego i kolejnych czterech broni światła. We wszystko miesza się Xellos, a końcem końców Erulogos i Sirius z pomocą głównych bohaterów pokonują Dark Stara, którym okazuje się Valgaav.
   Z każdym sezonem pojawia się więcej akcji. Sezon trzeci przez 9 lat był ostatnim sezonem The Slayers. Seria emitowana była od zawsze na antenie RTL 7, później przekształconej na TVN 7 i była najczęściej oglądanym anime obok Dragon Balla, Wojowników Zodiaku i Wojowniczek z Krainy Marzeń. RTL 7 / TVN 7 przez długi czas miało ciekawy blok poświęcony anime. Gdyby nie ten kanał prawdopodobnie nie słyszelibyśmy o Slayersach. Siłą rzeczy do naszego kraju dotarła manga The Slayers, a więc wcześniej czy później ktoś zainteresowałby się dystrybucją odcinków w polskiej TV. 



( The Slayers Revolution: Magiczni Wojownicy - Sezon 4 )


   Wtem, w wakacje 2008 premiera kolejnej serii The Slayers! Wznowienia różnych serii charakteryzują się tym, że mają zwolenników i przeciwników zachwyconych starą konwencją i niekupujących nowych opakowań. Mógłbym się zgodzić w dużej mierze z tymi drugimi, ale jak jestem fanem serii, to jestem fanem serii od deski do deski. Oczywiście widzę sporo błędów tego odświeżenia i nie będę uważał tego sezonu za kontynuację, a raczej za alternatywną wersję. Animacje nowoczesne. Kreska zbliżona do oryginału jednak widać różnice. Owszem mamy nawiązania do poprzednich sezonów, jednak sporo nieścisłości i irytujących elementów.
   Historia ma być kontynuacją i mamy tu głównych bohaterów, którzy zaskarbili sobie najwięcej przychylności: Lina, Gourry, Zelgadis i Amelia. Jest nawet Pan Tajemnica - czyli Xellos. Wiadomo, że nie obejdzie się bez nowych bohaterów i złoli. Tylko czy pluszak obdarowany duszą młodego księcia jest odpowiedni do wprowadzenia? Do tego pluszak o imieniu Pokota dołącza do załogi Liny. Pokota a właściwie Książę Pocel pierwotnie dogryza sobie z Liną, ale ich waleczność w końcu staje się wspólnym mianownikiem. Kolejnym elementem niewytłumaczonym w żaden sposób jest posiadanie przez Pokotę miecza światła. Tu trzeba nawiązać do trzeciego sezonu, jak to się skończyło. Erulogos i Sirius po pokonaniu Dark Stara oznajmili, że zabierają ze sobą wszystkie bronie światła, gdyż są niebezpieczne w świecie Liny i reszty. Co za tym idzie, w skład tych broni wszedł miecz światła Gourryego. Gourry nie odzyskał tego miecza i na końcu sezonu trzeciego nie miał swojego oręża. Wspomniane jest po części, że Pokota posiada replikę oryginalnego miecza światła zabranego przez Shinzoku, ale nie powiedziane jest, skąd ją ma?



( The Slayers Evolution - R: Magiczni Wojownicy - Sezon 5 )


   Rok później wchodzi już ostatni, piąty sezon. Czwarty i piąty sezon są ze sobą najbardziej powiązane, gdyż mogą uchodzić za całość, innymi słowy powinien to być jeden sezon. Po 13 odcinków, tak jak teraz standardowo robią anime, odpowiada jednemu sezonowi z lat dziewięćdziesiątych. Wszystko powiązane, bo głównym questem jest obudzenie ludu Taforashia, w którym księciem był nowy bohater - Pokota. W tym sezonie dochodzimy do sedna i okazuje się jak mamy obudzić tysiące uśpionych mieszkańców królestwa. W międzyczasie oczywiście pojawiają się antagoniści - Dukuris, były przyjaciel Pokoty, Gioconda, czy Zuma. Wszystko sprowadza do starego znajomego z pierwszego sezonu - Czerwonego Kapłana Rezo! Tylko on może obudzić Taforashian, których defacto sam uśpił, przenosząc ich duszę, aby zmartwychwstać. Zatem pojawiają się pokrętne intrygi autorstwa Rezo i dopina swego, by być wskrzeszonym. Niestety wraz z nim zostaje wskrzeszony Shabraningdo. Rezo, pragnie jeszcze raz zobaczyć świat i sam nakłania Linę, aby zabiła go w ten sam sposób, co poprzednim razem. 
   Tym sposobem zamknięto chyba już na zawsze historię Liny Inverse, chociaż wciąż wiele kwestii nie zostało wyjaśnionych. Na przykład kim jest siostra Liny, której się boi rudowłosa czarodziejka i o której słyszymy chyba od drugiego czy trzeciego sezonu? Albo kim są zwierzchnicy Xellosa, który zniknął jak zwykle nie wiadomo gdzie? Chociaż nie wiem, czy chciałbym obejrzeć takie wątki w kolejnych sezonach, zważywszy na to, jak dwa ostatnie zostały "odświeżone".
   Slayers pozostanie klasykiem i nie każdemu się spodoba, ale miłośnicy RPG-ów, światów fantasy i magicznych motywów znajdą w tym coś dla siebie. Dla mnie to zawsze będzie podstawa do świata anime i jeden z pierwszych tytułów, które kojarzyć mi się będą z latami dziewięćdziesiątymi. 

Serial anime TV Tokio / RTL7 : TVN 7 - PL
1995 - 2009
The Slayers - 26 odcinków
The Slayers Next - 26 odcinków
The Slayers Try - 26 odcinków
The Slayers Revolution - 13 odcinków
The Slayers Evolution - R - 13 odcinków