Dotychczas ekranizacje powieści Stephena Kinga budziły zachwyt, a ich starsze adaptacje miały swój klimat bez względu na to, czy były lepsze, czy gorsze. "Cmętarz Zwieżąt" - bo taki jest oryginalny tytuł powieści - to jedna z najpopularniejszych i dla niektórych ulubiona powieść Kinga. Zasługiwała na ekranizację w mrocznym klimacie i doczekała się dzięki możliwościom dzisiejszych czasów. Jak się podoba i czego się spodziewać? O tym piszę poniżej.
Z sentymentem wracam do roku 1989, skąd pochodzi pierwszy film o tym samym tytule. Był to film wiernie odwzorowujący powieść. Swoje cameo miał tam nawet autor książki wcielając się w rolę księdza. Trzy lata później reżyser we współpracy z Richardem Outtenem stworzyli kontynuację innej historii, ale polegającej na motywie z powieści i stał się ciekawym widowiskiem wspominkowym pierwszej części. Swoją drogą polecam obejrzeć pierwowzory. Po trzydziestu latach "Pet Semantary" doczekał się jakościowo przewyższającego remake'u. Dlaczego jakościowo? Dawniejsze efekty nie były w kinematografii najgorsze, lecz nie da się zaprzeczyć, dzisiaj dysponujemy większymi możliwościami. Dlatego przez cały seans towarzyszy nam charakterystyczny mroczny i tajemniczy klimat, który nastraja od samego spojrzenia na plakat filmowy. Pojawia się niepokój ważny dla tej produkcji i gdyby nie to film mógłby być słabiutki.
Do rzeczy! Historia rodziny Creedów jest znana tym, którzy sięgnęli po powieść i nie ma co posądzać o spoilery. Dlatego przejdę do szczegółów, które najbardziej zwróciły moją uwagę. Jestem ogromnym fanem powieści Stephena Kinga i uważam, że jego książki powinny być wiernie odwzorowywane. Po kilku pierwszych scenach jest dobrze, wszystko się trzyma kupy. Im bardziej film się rozkręca, dostrzegamy, że Jeff Buhler majstrował przy scenariuszu, aby pokazać troszkę inną wersję. Dociera do nas, że coś się nie zgadza. Do tego trzeba się trochę przyczepić do gry aktorskiej. Z początku może się wydawać mało autentyczna. Nie za bardzo widać wczucie się w postaci. Z biegiem historii okazuje się, że bohaterowie się zmieniają. Potrafią cierpieć a ich machinalne odruchy, prowadzą ich na skraj szaleństwa. Najlepsza rola to bezsprzecznie Jet Lawrence jako Ellie Creed, szczególnie po jej pośmiertnej przemianie. Charakteryzacja też zrobiła swoje i widzimy jak ze słodkiej dziewczynki, zrodziło się creepy dziecko pragnące stworzyć swoją "martwą" rodzinę. No i trzeba przyznać, że znak firmowy tytułu, którym jest kot Church, to najprzyjemniejsze co może być dla oka. Nawet gdy wraca z grobu, wygląda rozkosznie, lecz nie można go lekceważyć, bo potrafi być rozgniewanym kocurem. Plusem dla charakteryzacji będzie też ucharakteryzowanie Zeldy - siostry Rachel Creed. Jej przygarbiona aparycja nasuwająca nam na myśl potwora, a nie chorą osobę jest jednym z najnieprzyjemniejszych obrazów. Do tego niepohamowany odruch podskoku wywołanego strachem, gdy Zelda spada z szybu windowego, czyni ten film charakternym kinem grozy.
Tyle, jeśli chodzi o najciekawsze szczegóły. Niestety są też minusy, których się nie spodziewałem. Po pierwsze myślałem, że ten film będzie ciekawszy i czuję się troszkę rozczarowany. Czegoś mu brakuje. Czegoś, co wbiłoby w fotel, zaparło dech w piersiach i łaziłoby za Tobą kilka dni. Ten film czegoś takiego nie ma. Moim zdaniem brakuje Wendigo świetnie opisanego w powieści jako halucynację Louisa. Ten moment mógłby być właśnie tym, który wryłby się nam w pamięć. Mogłaby to być scena na pograniczu lekkiej psychodelii i uważam, że ten potencjał zmarnowano, a przecież w całokształcie film się dobrze prezentuje. Wielkim błędem była scena wypadku Ellie przy potrąceniu przez ciężarówkę. Wydaje mi się, że widz nie jest na tyle głupi, by nie zauważyć nieścisłości wynikających z fizycznego punktu widzenia, w momencie, gdy przyczepa ciężarówki zwrócona na przód uderza w Ellie, a ta nie dość, że jest w jednym kawałku, bez żadnych uszkodzeń ciała, to odrzuciło ją na bok. Niedociągnięcie bardzo spore jak na taką produkcję. Ostatni motyw, prawdopodobnie celowy, lecz nie wiem czy lepszy. Zakończenie jest zupełnie inne w tym filmie niż w samej powieści. Jest dobre, ale czy lepsze? To największa ingerencja w scenariusz i czuję, że znakiem firmowym tego filmu będzie właśnie alternatywne zakończenie.
Czuć niedosyt. Spora część użytkowników IMBD ocenia "Smętarz dla Zwierzaków" 10/10. Uważam, że jest to mocno przesadzona ocena, bo prawdziwą robotę robi tu pierwowzór, jakim jest powieść Kinga. Jego pomysł, natomiast reszta to stracony potencjał. Film można polecić fanom prozy Kinga, ale tylko by zobaczyć z ciekawości. Nie zobaczenie tego filmu nie będzie czymś straconym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz