sobota, 20 kwietnia 2019

Wszyscy Pochodzimy z Wysp Wielkanocnych - Walka. Życie i Zaginiona Twórczość Stanisława Szukalskiego

   Kinematografia to artyzm w formie filmu. Sam artyzm, szeroko pojęty jako sztuka to gargantuiczny wieloświat widziany z różnych perspektyw i badający różne tematy. Film także ma swoje gatunki i kategorie, z tego też względu omówimy dziś film dokumentalny. Dokument o fascynującym człowieku, który ze sztuki wyciągał to, co starożytne a może nawet pierwotne. Polski artysta z zaginionymi pracami, którego odnalazł pasjonat nieopodal swojego zamieszkania w USA. Dziś uważany za jeden z fundamentów naszej polskiej sztuki. Dzięki filmowi wyprodukowanemu przez samego Leonardo Di Caprio odkrywamy go na nowo.


   "Stach z Warty". Rzeźbiarz, malarz, rysownik, projektant i teoretyk. Przede wszystkim patriota i jak się okazało pacyfista. Polak inspirujący się sztuką starożytną i nawiązujący mocno do nich w swoich pracach. Od dziecka ujawniał swój talent do sztuki. W 1903 roku w Stanach jako 13-latek uczęszczał do Art Institute of Chicago. Jako 15-latek adept ASP w Krakowie. Przed pierwszą wojną światową jego prace miały uznanie. Uczy się anatomii na zwłokach swojego ojca. Nawet Hitler prosił artystę o rzeźbę dla siebie. Ten z dala od politycznych pobudek i z patriotycznym nastawieniem zgodził się... lecz dźgając ostrym humorem, ukazał Fuhrera jako baletnice. Lata 20 i przed drugą wojną światową czasem systematycznych wystaw. Wybuch drugiej wojny światowej i atak Luftwaffe niszczy pracownię Szukalskiego i prawie wszystkie jego prace. Artysta wraca do Stanów Zjednoczonych już na stałe. 
    Świat artystyczny zapomina o Szukalskim i od tego wyprowadza nas cały film. W dokumencie nagrane są relacje i doświadczenia związane z artystą trzech osób, które mogły odkryć Stasia na nowo. Glen Bray dociera do albumu wykonanego przez Stanisława Szukalskiego, podpisanego jego wymyślonym pismem, a po jakimś czasie jego oczom ukazuje się obraz Kopernika z tymi samymi napisami. Wywiad Glena z ekspedientką sklepu, w którym wisiał obraz, doprowadza go do jego okolicy, gdzie mieszkał autor tych niespotykanych rzeczy. Od tego momentu przyjaźń Glena i Stanisława zacieśnia się, a sam pasjonat po odnalezieniu artysty nie może uwierzyć, że ktoś tak genialny został zapomniany. Do osób spotykających się ze starzejącym się artystą (były wtedy lata 70-80 XX wieku) dołączyli Charles Schneider i George Di Caprio (ojciec sławnego Leonardo). 
    Dokument przybliża nam relacje wspomnianych osób ze Stanisławem Szukalskim, jego ogromną wiedzę, historię i fascynację starożytnością tudzież Ameryką prekolumbijską i korzeniami Polski, co zaznacza w wielu swoich sztukach i pismach, gdzie powołuje się na stworzoną przez siebie pseudonaukę zwaną zarmatyzmem. Odnosi się do świetności wielkiej Lechii i do tamtych czasów porównuje idealne rysy człowieka. Opowiada nam o swoich perypetiach nacjonalistycznych i utworzonej przez siebie grupie "Rogate Serce". Następnie wzrusza opowieściami o czasach wojny po to, by dać do zrozumienia, że to wydarzenie pozbawiło go kraju. W końcu dociera do kolebki ludzkości, która wg jego badań i dociekań ma znajdować się na Wyspach Wielkanocnych. 
    Historia niesamowita, o człowieku łączącym surrealizm z historią i naukowymi dowodami. Życie tego genialnego artysty to motyw na prawdziwy film fabularny, pokazujący prawdziwe wzloty i upadki, podszyte naprawdę ostrym humorem. Stanisław Szukalski to zapomniany artysta, którego odkryli jak archeolodzy pasjonaci sztuki. Odkopali jego świetność niczym pozostałości po starożytnych aglomeracjach. Mnóstwo nagrań wideo, reprodukcje rzeźb i obrazów, oraz piękne wspomnienia uwiecznione na kamerze. Ze swoim symbolem Toporła przywłaszczonego przez stowarzyszenia narodowców, Stanisław Szukalski stał się największym artystą początków XX wieku, o jakim powinni uczyć. Jego otwarty umysł i ogromna świadomość ostrzegała nas przed tym, co dzieje się teraz. Aby połączyć fakty, należy zagłębić się w osobę Szukalskiego i posłuchać jego nauk. Początkiem tej nauki może być prezentacja geniusza, jaką dał nam Di Caprio za pośrednictwem Ireneusza Dobrowolskiego i Stephena Coopera pod szyldem Netflixa. Najważniejszą bowiem rzeźbą Stanisława Szukalskiego była "Walka" - rzeźba przypominająca szponiastą rękawicę. Tytuł dla tego dokumentu zatem nie był przypadkowy!

Zwiastun Walka: Życie i Zapomniana Twórczość Stanisława Szukalskiego

czwartek, 18 kwietnia 2019

Wypowiedz moje imię! - Shazam!

   Marvel atakuje nas zewsząd swoimi bohaterami i ich nakokszonymi crossoverami, ale DC nie zostaje w tyle i prezentuje swoich mocarzy w bardzo ciekawy sposób. Po sukcesie Aquamana przyszedł czas poznać nowego superbohatera, którego niekostiumowa postać uważała komiksy za głupotę. Kiedy dochodzi do prawdziwego starcia dobra i zła, zabawa w superbohatera i nastraszanie sklepowych złodziei zamienia się w prawdziwą superbohaterskość. Billy Batson został wybrańcem, a jego czyste serce nie dało się sprowokować siedmiu grzechom głównym. Panie i panowie oto nowy superbohater z Filadelfii!


   Wypowiadasz jedno słowo i BOOM! Stajesz się napakowanym kolesiem o sile mitologicznych bogów i tytanów z buźką dorosłego przystojniaka i spojrzeniem niewinnego dzieciaka. Nie jedno dziecko marzyło skrycie o podobnej transformacji w superherosa. Taki obrazek daje nam uniwersum DC (Ci od Supermana i Batmana). Tylko że Shazam to nie jest typowy film o superbohaterze. Fabuła jest oryginalna bez większych niedociągnięć. To nie jest typowa sieczka, gdzie naparzają się dobrzy ze złymi, przez co wtargnie do filmu ograniczenie wiekowe. Moim zdaniem to film w stu procentach familijny. Nie bójcie się więc zabrać swoje pociechy na seans. Film rozwinie w nich wyobraźnie i będą się świetnie bawiły. Nie wiem, na ile w zamierzeniu było zrobienie z tego filmu, filmu familijnego, ale trzeba przyznać, że Sandbergowi wyszło to idealnie. Wręcz czuć to w sali. Ten pierwiastek rodzinny. W filmie jest on zresztą zawarty od samego początku. Główny bohater - Billy, jest sierotą i poszukuje swojej mamy na własną rękę. Dostaje się do rodziny zastępczej, która ma już porządną gromadkę (dziwnych) dzieci, prawie każde innej rasy. Jest to rodzina postępowa, luzacka, do której każdy chciałby należeć. W tej rodzinie jest Freddy - komiksowy maniak. Gdyby nie on, Shazam nie nauczyłby się być superbohaterem. To właśnie moc rodziny - tworzenie superbohaterów z członków rodziny. Można by się pokusić o psychologiczny aspekt właśnie takiego założenia wciśnięty do filmu. Bardzo pozytywna teoria i z takim założeniem wyganiam was do kina z całą rodzinką na Shazama! ;) 
    Przyznam, że z początku myślałem, że Shazam będzie z tych bohaterów stworzonych na bekę. Marvel ma swojego Deadpoola, przy którym można się posikać ze śmiechu. Drogą dedukcji, zrozumiałem, że każde uniwersum musi mieć śmieszkowego bohatera. Więc pomyślałem: DC będzie mieć Shazama! Nic bardziej mylnego. Fakt, że na Shazam pośmiejemy się nie raz, bo jest tam zaaranżowany super humor, lecz jest pewna różnica między Deadpoolem a Shazamem. Otóż Deadpool jest filmem wulgarnym i są tam odniesienia do seksu lub brutalne sceny walki. Postać Deadpoola jest świadomie śmieszna i rozbawia do łez, zdecydowanie nie jest on bohaterem dla dziecka. Bardziej dla dojrzalszego fana komiksów. Natomiast Shazam jest stricte robiony pod młodszą publiczność. Jak już wspomniałem - pierwiastek familijny. Walki pomiędzy wrogami nie są tak brutalne i nie ma żadnych niestosowności użytych w filmie. Humor jest tu na poziomie dostosowanym do każdego, tj. każdy się uśmieje i postać nie jest śmieszna sama w sobie. To sytuacje i ewentualnie teksty nas śmieszą. Oczywiście Shazam jest w środku dzieciakiem więc to normalne, że od czasu do czasu będzie się z czegoś nabijał, lub nie weźmie czegoś na poważnie. Nigdy bohater sam z siebie. Reasumując, Shazam nie jest stworzony na bekę. Jest napakowany humorem, ale w fabule, nie w sobie. 
    Historia Shazama jest tak ciekawie opowiedziana, że tym razem podaruje sobie spoilowania i zostawię wam tę przyjemność poznania jej od A do Z. Co najważniejsze? Chłopiec otrzymuje moc od jakiegoś podstarzałego czarodzieja. Ów czarodziej otwiera portale do naszego ziemskiego świata, dzięki czemu wybrańcy mogą wejść do jego... sali tronowej? Posiadaczem jego mocy musi być koniecznie dziecko o czystym sercu. Głównym złoczyńcą, z którym przyjdzie walczyć Shazamowi, jest Dr. Thaddeus Sivana. Taddeus lata temu został wybrany przez czarodzieja i też miał otrzymać moc Shazama, lecz okazało się, że młody Taddeus nie ma czystego serca i dał się skusić siedmiu grzechom głównym. Thaddeus staje się zły, gdy w dorosłym życiu, po studiach magicznych udaje mu się otworzyć ten sam portal, którym posługuje się czarodziej. Przychodzi do niego, aby zabrać mu magiczny kamień trzymający w ryzach siedem grzechów głównych. Kamień trafia w miejsce oka doktorka i tym samym absorbuje potworne grzechy, dzięki którym tak naprawdę ma jakąś moc. W międzyczasie, zanim dwójka przeciwników się spotka, Shazam będzie się uczył panowania nad swoimi mocami. Ostatecznie będzie walczył z doktorem z pomocą kogoś, kto ma zająć sześć kolejnych tronów w sali czarodzieja. Kto tym kimś będzie, dowiecie się sami.
    Właśnie tu kończę omawianie najważniejszego, co może was zainteresować i reszta zostaje między wami a ekranem kinowym. Zabawa gwarantowana! Dorośli się uśmieją i przypomną sobie czasy, kiedy sami chcieli zostać superbohaterami jako dziecko, a nasze dzieci będą mieć nowego idola wśród superherosów i otworzą swój portal, za którym będą się kryć ich supermoce.
     Hola! Hola! ale co ma znaczyć kreskówkowy ending tuż przed napisami? Czyżby zapowiedź nowego filmu od DC? Bądźcie czujni i cierpliwi, a sami się dowiecie. ;)

SHAZAM!!!


środa, 17 kwietnia 2019

POPULARNE SERIALE KIEDYŚ - NA ZABICIE CZASU - #1 Magia Kłamstwa

   Rozpoczynamy nowy cykl, który będzie się pojawiał od czasu do czasu i przypomni seriale kiedyś popularne i kontynuowane na kanałach HBO, AXN, FOX, Sci-Fi itp. i im przynależnych programów tematycznych. Pisać będę o serialach kultowych, lecz już zapomnianych lub o serialach, które nie odbiły się szerokim echem, lecz miały potencjał. O serialach kultowych, nieznanych przez nowe generacje, a które chciałbym polecić.
   Na pierwszy ogień rzucam serial kryminalny z lat 2009-2011, który swoją fabułą i rozbudowanymi wątkami mógłby przebić wiele hollywoodzkich produkcji. Serial o tym, że kłamstwo ma krótkie nogi, że każdy kłamie i kłamstwo każdego da się odczytać jak książkę.



   Już pisałem o tym, że nie lubię kryminałów... niemniej, jednak jeśli ten kryminał ma w sobie wplecione coś, co porywa całą akcję i daję mu charakter pozbawiony tępoty funkcjonariuszy i rzezimieszków bez wyobraźni w tym, co robią, to wiem, że taki kryminał jest dla mnie. Tak właśnie było z "Magią Kłamstwa" (oryg. Lie to Me). Motywem przewodnim tego serialu jest zjawisko kłamstwa. Niby nic. Bo jak można zaciekawić widza kłamstwem? Przecież wszyscy kłamią - żadna nowość! Tu wchodzi rozbujany i pewny siebie Cal Lightman, cały na czarno!
   Czy wiecie, że każdy z nas nieświadomie pokazuje po sobie, że kłamie? O tym właśnie jest ten serial - o demaskowaniu kłamców. Grupa Lightmana to ludzie zajmujący się mikroekspresją. Czytają z ludzkich twarzy i zachowanie pokerowej miny przy nich jest bardzo trudne. Zatrudniają ich kancelarie, FBI, zdradzani małżonkowie, bogacze i osoby prywatne. Grupa prowadzona jest przez behawiorystę, naukowca, wspomnianego Cala Lightmana. W jego rolę spektakularnie wcielił się genialny Tim Roth. Jako spec od odkrywania ludzkich zachowań przeszkadza w obrabowaniu banku, demaskuję zdradę męża swojej współpracowniczki, rozpracowuję oszustów w kasynie, do którego zresztą go nie wpuszczają i pomaga w wielu sprawach zatuszowanych przez kłamstwa. Tim Roth wcielił się w swoją postać jakby zakładał garnitur szyty na zamówienie. To niesamowite jak ten aktor rozgryzł swoją rolę, aby nadać mu cechy człowieka inteligentnego, ale i niewygodnego. Cal Lightman wzorowany na naukowcu Paul'u Eckmanie, charakterologicznie jest do bólu szczery, bezpośredni, sarkastyczny i cyniczny. Gdy rozmawia z człowiekiem, patrzy mu głęboko w oczy i naruszą trochę strefy osobistej, aby przypatrzeć się jego twarzy. Mikromimika wymaga bardzo skrupulatnej i dokładnej obserwacji. Zatem główny bohater nie boi się podchodzić do ludzi i z nimi rozmawiać. Pomimo niestosowności, które z wyważeniem stosuje Cal, bardzo się do niego przywiązujemy. To dlatego, że jest inteligentny. Stworzenie inteligentnej postaci to duży wyczyn. Do tego Lightman jest trudny i skomplikowany. Z czasem poznajemy jego historię i kilka retrospekcji wnioskuje, dlaczego jest, jaki jest. Przez swoją inteligencję i talent robi sobie wrogów, lecz są dwie osoby, które potrafią go stonować i pokazać, że w świecie, którym on rządzi, jest miejsce gdzie może wrócić i że ktoś go kocha. Jedną z tych osób jest córka Cala - Emilly. Dziewczyna odziedziczyła inteligencję po tatusiu, ale ponieważ jest nastolatką, ma swoje postrzeganie na świat i humory. Łaja ojca, gdy ten przesadzi z pracą, ale potrafi go też podnieść na duchu, gdy wpada w dołek. Prawdziwa kochająca córeczka, tym bardziej że Cal wychowuje ją w rozłące z byłą żoną. Natomiast druga osoba uspokajająca Lightmana to Gilliam - wspólniczka, z którą prowadzi firmę i jedyna kobieta, poza córką, którą szczerze kocha.
    Przejdźmy więc do współpracowników Lightmana. Wspomniana Gilliam Foster, w której rolę wcieliła się Kelli Williams to pani psycholog niegdyś pracująca nad osobą Lightmana. Więzi się zacieśniły i tak wylądowała jako wspólniczka Grupy. Równie inteligenta i seksowna tworzy z Lightmanem duet prześwietlający. Są przyjaciółmi, lecz mają się bardzo ku sobie. Są osobami, które na swój widok uśmiechają się do siebie bez opamiętania. Pomimo swoich ciepłych stosunków potrafią się pokłócić o racje, na szczęście miłość wygrywa i nie da się na drugiego wiecznie dąsać. Kelli nie miała wiele do zagrania swojej postaci, gdyż jej naturalna uroda jest oczywista, a zachowanie nie było skomplikowane względem inteligencji, jednak w punktach kulminacyjnych dawała sobie świetnie radę, ukazując niestabilności emocjonalne. Ona bowiem zawsze była opanowaną damą, przy której każdy furiat uspokajał się a ciepły uśmiech i spojrzenie pozwalało, aby jej zaufać. Tak jak na przykład, gdy Gilliam straciła swoją przyjaciółkę, jej rozklejka była idealnie zagrana. Odkrycie zdrady swojego partnera pokazało jej dystans do męskiej płci. 
    Reszta Grupy Lightmana to Loker i Ria Torres. Są pomocnikami Cala i Gilliam i zazwyczaj cała grupa czwórki pracowników działa dwójkami. Loker i Torres są od tej brudniejszej roboty i często działają w biurze, co nie znaczy, że nie są na tyle inteligentni, by pracować w tak elitarnej grupie. Poznajemy także ich błyskotliwość i czasem to oni rozwiązują zagadki, odnajdując ostatni element układanki. Torres ma wrodzony talent i intuicję do rozpoznawania ludzkich zachowań, natomiast Loker po prostu nie potrafi kłamać. Dwójka bohaterów wprowadza do serialu luźniejszy humor i przypomina o tym, że trzeba szanować podwładnego bez względu na to, jak byłby wredny.
    Lie to Me to ten z seriali, który można oglądać po długim dniu w pracy. Przy nim odprężamy się i to też zasługa świetnie zagranych ról. Trzeba być czujnym, bo serial pomimo swej odprężającej formy przemyca dużo ciekawostek i mądrych spostrzeżeń. Warto je zapamiętać, zweryfikować i następnie wypróbować na kimś. To nie jest serial naukowy i nie nauczymy się rozpoznawać kłamców po obejrzeniu wszystkich odcinków, ale zaciekawi nas sam temat naukowego podejścia do kłamstw i będziemy chcieli poszerzyć swoją wiedzę na taki temat. Owszem istnieją organizacje, których członków szkolą do rozpoznawania mikroekspresji, po to, aby nie oszukać funkcjonariusza, jednak czego uczą dokładnie, pozostanie dla niektórych tajemnicą. Twórcy serialu zapewne nie otrzymali takich wytycznych i wydaje mi się, że mogli pracować jedynie ze specjalistami - naukowcami. Dlatego zapamiętajmy, że co po niektóre elementy zawarte w serialu jako strategie manipulacyjne, bądź odczytywania zachowań i reakcji mogą być lekko naciągane.
    Poza tym, że to kryminał serial jest też dramatem. Prawie w każdym odcinku jest jakaś tragedia osobista bądź nie, Obserwujemy pracę behawiorystów, którzy też są zwykłymi ludźmi i mają swoje perypetie. Poznajemy ich problemy, dzięki czemu serial nie jest sztuczny i bardziej się zżywamy z bohaterami. Lekka chronologia też ma tu miejsce, dzięki czemu możemy zauważyć zmiany u bohaterów. Serial ogląda się z przyjemnością i w żaden sposób nie męczy. Najgorszy minus całego przedsięwzięcia to zakończenie serii na trzecim sezonie, gdzie ostateczna scena wyraźnie przywodzi nam na myśl "musi powstać kolejny sezon!". Ewidentnie historia bohaterów mogłaby być ciągnięta. Niestety o dziwo serial nie wytrzymał z konkurencją i zatrzymano jego emisję. Wielka szkoda, bo serial ma potencjał i zrzeszyłby dużą część widzów. W jak głupi sposób zakończono serial, sprawdźcie sami i pamiętajcie, że łatwiej kłamać niż mówić prawdę! Śpiewał o tym Aqualung w piosence wykorzystanej w jednym z odcinków. Swoją drogą polecam przesłuchać cały soundtrack do Lie to Me i po samej warstwie muzycznej, która gra w tle serialu, ocenić czy seans nie będzie odprężający.

Serial TV Fox
3 Sezony:
1 Sezon ( 13 odcinków), 2 sezon ( 22 odcinki), 3 sezon ( 13 odcinków)

Obsada:
Tim Roth - Dr. Cal Lightman
Kelli Williams - Dr. Gilliam Foster
Brendan Hines - Eli Locker
Monica Raymund - Ria Torres
Hayley McFarland - Emily Lightman
Mekhi Phifer - Agent Ben Reynolds

Zwiastun (hiszpańskie napisy - niestety nie było lepszego)

czwartek, 4 kwietnia 2019

Rasa: Człowiek, Zagrożenie: Zerowe - Capitan Marvel i Początki Wojny o Taserract

   Zanim powołano drużynę Avengers i wybuchła wojna o mały błękitny sześcian, wszystko zaczęło się poza naszą galaktyką. Zanim "Tarcza" miała dostęp do mocno zaawansowanej technologii a Fury miał jeszcze sprawne lewe oko. Mówi się, że pierwszym superbohaterem był Kapitan Ameryka. Natomiast po jego zamrożeniu, to właśnie Carol Danvers zapoczątkowała erę superbohaterów, dając tym samym podwaliny do powstania "Mścicieli". Produkcje Marvela i ich chronologia zawsze dopowiadały nam kolejne szczegóły historii o superbohaterach i ich poświęceniu się za świat i wszechświat. Tym razem Capitan Marvel odsłania kulisy tego, jak to wszystko się zaczęło.



*UWAGA SPOILERY*

   Pierwsza kobieca superbohaterka w filmach Marvela pokazała jak być bad ass girl. Nie dała się męskim wyśmiewaniom, które powtarzały jej, że do niczego się nie nadaje. To twarda i obdarzona niebywałą super mocą ziemianka, którą poznajemy... w innej galaktyce. Fani komiksów z seansu wyjdą ukontentowani, jak to ostatnio zwykle bywa z produkcjami Marvela. Chociaż wg komiksu Capitan Marvel był mężczyzną. Tak też ten film nie jest tylko dla chłopaków (chociaż filuterny uśmieszek Brie Larson w roli Marvel, nie jednego by zauroczył), Jest tu topos pewnego wzoru dla dziewczynek i faktycznie do tej pory nie pojawiło się nic takiego w uniwersum Marvela. Carol Danvers dowiaduje się o swojej prawdziwej tozsamości po twardym lądowaniu na ziemi będącym wynikiem kosmicznego pościgu. Poznjemy ją jako Vers, podopieczną Yon-Rogga uczącego ją panowania nad swoimi mocami i szkolącego ją w sztukach walki. Ma być zimną i wzorową gwiezdną strażniczką z planety Kree. Jej zadaniem ma być zgładzenie Skrullów - wyglądających jak Szatan Serduszko z Dragon Ball'a, obcych panoszących się po planecie. Prawda okazuje się zupełnie inna. Carol to kochająca przyjaciółka, oddana prawdziwym wartościom pilotka. Jak się okazuje lubiąca dzieci i biorąca od nich przykład w byciu twardzielką. Tak, Marvel pokazuje dziewczynkom, że kobiety też mogą wiele osiągnąć i mają troskliwe dusze. Co prawda nie żyjemy w czasach, gdzie kobiety, nie miały praw i tak dalej, ale często się zapomina, że kobiety potrafią być samowystarczalne. Można by się pokłusić o zakorzenienie feminizmu, lecz nic takiego nie widać w filmie. Co najlepsze nie ma tu żadnego wątku miłosnego, więc przekaz ograniczył się na samych wartościach moralnych.
   Co do fabuły jest skonstruowana przystępnie dla widza, ponieważ powoli łączymy wątki. Począwszy od odmłodzonego Samuela L. Jacksona, jako Fury'ego, który pojawia się po wylądowaniu Vers, kończąc na ostatniej scenie, gdzie Fury za biurkiem, opracowuje plan ewidentnie mówiący nam, gdzie to wszystko prowadziło. Gra aktorska jest tu na poziomie typowym dla filmów marvelowskich, czyli skupia się na tym, aby dokopać złolom i aby złole pokazali swoje krzywe, zdenerwowane ryjki. Z własnego odczucia pozwolę sobie stwierdzić, iż pojawiają się też emocje. Kiedy okazuje się, że Skrullowie chcą pomóc bohaterce, a nie zgładzić Kree bądź inne galaktyki, rasa zielonych, zmiennokrztałtnych pokazuje prawdziwe oblicze troszczącej się o siebie ludności. Pożegnanie Capitan Marvel z przybraną siostrzenicą także jest emocjonujące, a nawet słodkie i sentymentalne. To, co najbardziej lubimy w marvelowskich produkcjach to specyficzny humor. Bez tego ani rusz, jeśli chodzi o superbohaterów, a są oni żywymi istotami, które też potrafią żartować i się naśmiewać. Nas bawią często i raczej nikt nie wyobraża sobie superbohaterskiego filmu bez humoru. Jest to kolejne uczucie, które nam towarzyszy podczas seansu - rozbawienie. Pojawia się w kluczowych momentach, kiedy może nam się wydawać, że film zanudza. Tak właśnie serca publiczności skradł Goose - rudy kotek pojawiający się znikąd. Odnalezienie futrzastego koleżki o imieniu tłumaczonym na "Gęś", rozbawia nas od razu, kiedy okazuje się, że Fury jest kociarzem i najsłodziej jak potrafi woła kota do siebie. Niespodziewanie pojawia się prawdziwe oblicze kota, który okazuje się rasą Flarkenów i jest o wiele niebezpieczniejsza od ludzkiej. No czyż to nie zabawne? Zatem emocje nam towarzyszą i cały czas coś się dzieje. Poznjemy historię Vers i jej przypadkowe, aczkolwiek nieprzypadkowe pojawienie się na ziemi.
   Docieramy wraz z bohaterką do jej życia jako Carol Danvers będącej niegdyś pilotem wojskowych samolotów. Poznajemy współpracującą z nią doktor Lawson. Okazuje się ona mieszkanką Hali i twórcą specjalnego napędu ponadświetlnego zwanego Taserract. Na hali doktor znana jest jako Mar-Vell. W tym momencie wszystko nam się układa, z tym że nam mniej boleśnie niż samej bohaterce. Historia jest ciekawie pociągnięta z intrygującymi motywami retrospekcji. Soundtrack jak to bywa w filmach marvela, jest symfoniczny ale zważając na fakt, że czasy, w jakich osadzony jest film to lata 90, dodano kilka smaczków, tjak np w postaci kultowego utworu zespołu Nirvana. Sprzeczne jest to, czy użyto go, aby w najlepszym momencie, nie mniej jednak każdy powyżej 20 lat rozpozna numer i poczuję nostalgię. Reasumując, film oczywiście nie pokrywa się za bardzo z komiksem, ale pokrywa się z tym, co nam Marvel Studio pokazało do tej pory. Mowa o ich interpretacjach naszych ulubionych postaci. Capitan Marvel wprowadza nas do pierwszej części The Avengers, której zapowiedź była już w Infinity War. Zespoilowałem wam dużo, lecz najlepsze zostawiłem, żebyście sami obejrzeli. Jak przystało na Marvel'a poczekajcie do napisów końcowych. Po nich przekonacie się, że Capitan Marvel powróci!
A już niebawem "The Avengers: Endgame"!

Zwiastun Capitan Marvel