czwartek, 1 sierpnia 2019

To się Źle Skończy - Truposze Nie Umierają

   Miłośnicy bliżej niezidentyfikowanego kina mogą być zaciekawieni poniższą pozycją. Jako że jest ona utrzymana w stricte dziwnym klimacie usytuowanym pomiędzy "tu nic się nie dzieje!" a "WTF" spora część widzów zanudzi się lub nie ogarnie filmu. No cóż, wiele do ogarnięcia tam nie ma. Ambitne kino czasem trzeba sobie na chwilę odpuścić i odmóżdżyć się niczym zombie na polu kukurydzy. O takim filmie właśnie piszę poniżej. Nie jest to ani ludożerka, ani coś dla wyrafinowanych smakoszów kina. Coś pomiędzy dla niezobowiązującego zabicia czasu. Pamiętajcie tylko jedno - "To się Źle skończy!".




   Pamiętacie film "Zombieland"? Niebawem pojawi się druga część i wiemy, jak zabawnym był on filmem. Do czasu jego premiery można sobie czas "zabić" i to dosłownie najnowszym filmem Jarmuscha traktującym o umarlakach wychodzących z grobu. Jak zapewne miłośnicy kina wiedzą, Jarmusch gustuje w mocno dziwnym kinie. Jim Jarmusch to ten od sławnych "Kawa i Papierosy" lub ostatniego dzieła, poczwórnie nominowanego do nagród "Pattersona". Tym razem Jim pokusił się o poruszenie tematu związanego z grozą i jeśli mamy być szczerzy to nie jest groza w czystej postaci, a już na pewno nie jest ona poważna. Pamiętacie, co mówiono, gdy rozmawiano z kimś o starych horrorach spomiędzy początkiem lat 90, a wczesnych lat 80? Mam na myśli filmy typu slashery lub jakieś bodyhorrory. Słyszało się, że te horrory to bardziej komedia niż horror. Świadomym tego zabiegiem mogło być "Martwe Zło", chociaż i tak pomimo humoru zakrzewionego w film groza odgrywała tam znaczącą rolę. Właśnie do czegoś takiego pije Jarmusch. W "Truposze nie Umierają" czuć hołd w stronę serii "żywych trupów" zapoczątkowanej przez Romero. Jednocześnie ten klimat okraszony jest czarnym humorem, który w pewnym momencie staje się absurdalny albo na poziomie serii "Strasznego Filmu". 
    Tym samym pomimo absurdalności filmu podoba się, że wracamy do klasycznych zombie. Nie ludzi, którzy zatruli się jakimś wirusem i nie wiadomo jakich mocy dostali, bo to pasuje raczej do mutanta niż zombie, a prawdziwych zwłok nadnaturalnie przywróconych do egzystencji. Umarlaków wychodzących euforycznie ze swych kopczyków za pewnym niekontrolowanym pragnieniem. Są bezmyślni i powolni - tacy właśnie powinni być prawdziwi zombie. Film z początku jest jedną wielką zagadką. Rzecz się dzieje w małym miasteczku Centerville, w którym dzieją się dziwne rzeczy. W pewnym momencie ludzkość dowiaduje się o przebiegunowaniu ziemi i zwolnieniu obrotu osi ziemskiej. Przez pół filmu poznajemy bohaterów, którzy zbiorą się w miasteczku by... po prostu zostali zombiakami. Tyle z fabuły, bo jest ona krótka, w przeciwieństwie do samego filmu. Trwa on godzinę 43 minuty, jednak nie czujemy tego zupełnie. Czas sobie powoli płynie, podczas gdy bohaterowie powoli sobie radzą  z zombie. A raczej nie radzą, bo jak już Adam Driver spoiluje w filmie - to źle się skończy. 
     Powstanie zmarłych z grobu jest wynikiem wspomnianego przebiegunowania, któremu towarzyszy bardzo dziwna anomalia księżyca. Zombie wychodzą na powierzchnię, napędzani pamięcią, o tym do czego ciągnęło ich jeszcze za życia. Po drodze oczywiście sobie nadgryzą kilkoro ludzi. Ekipa ratunkowa, w której składzie aktorsko działa wspomniany Driver, Bill Murray i Tilda Swinton opiera się na swej doskonałej znajomości filmów o zombie i wie, że aby pokonać czorty z zaświatów, należy im odcinać głowy. Maczeta w rękach Adama Drivera nie jednemu przypomni, że nadaje się do roli Kylo Rena w "Gwiezdnych Wojen", do których zobaczymy zabawne nawiązanie właśnie w stylu humoru ze "Scary Movie". Jak widać, śmietanka aktorska jest gęsta i poza powyższymi postaciami w filmie zobaczymy także Steve'a Buscemi, Danny'ego Glovera, Iggy'ego Popa, Austina Butlera (z serialu Kroniki Shannary), rapera RZA oraz Selenę Gomez. 
    Film jest absurdalną wersją oryginalnej historii o zombiakach, jednak wielu z was na tym filmie uśnie. Jeśli przetrwacie ten film to tylko dlatego, że lubicie dziwne filmy, albo chcecie ten film zjechać w swojej opinii. Mogłoby się wydawać, że ten film nic nie wnosi, ale posiada kilka drobnych ważności. Scena z zombie szukającymi Wi-Fi za pomocą smartfonu jest mega zabawna, ale nawiązuje do tego, jak bardzo zombie jesteśmy w obecnych czasach. To samo w końcowej scenie spoilowanej przez Drivera, leśny survivalowiec zamyka akcję swoim poważnym monologiem przypominającym widzom, że każdy z nas jest bardziej zombie niż samo zombie. Nie bez przyczyny mówimy, że człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie.
   Ten film jest dobrym pomysłem na zabicie czasu. Jeśli masz zły humor, też możesz próbować sobie go poprawić tym seansem. Ze znajomymi przy piwku będzie fajnym tłem pomiędzy waszymi rozmowami, a piosenka Sturgill Simpsona już zawsze będzie się wam kojarzyć z siekaniem nieumarłych zamiast z westernami. Soundtrack zawiera też kilka zacnych elektryków rodem z lat 80. Zaznaczmy jednak, że w filmie trudno określić, które lata wchodzą w grę. W jednym z ujęć pojawia się smartfon, podobnie jak w ataku zombie na miasteczko, gdzie wspomniane umarlaki latają po ulicach za sygnałem Wi-Fi. Jeśli lubisz absurdalny humor i grozę, w klimacie sprzed trzech dekad, to film spodoba Ci się, a sama jego konwencja być może okazać się kuracyjna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz