Pora porzucić mainstreemowe kino, napędzające koniunkturę popkulturalną i poświęcić kilka słów na bardziej ambitne kino. Zdaję sobie sprawę, że zawsze krytykowane będzie to co niezrozumiałe, bo człowiek w dzisiejszych czasach nie lubi dużo myśleć. Jednak artyzm polega na tym, by sztampowość nie przysłoniła tego, co można stworzyć z otaczających nas rzeczywistości. Do tego sztuka ma za zadanie skłaniać do refleksji i zadumy. Najnowszy film Astera od samego początku daje rozpoznać, że jest trudny. Choć mogłoby się wydawać, że będzie poruszać tematy rozterkowe młodych studentów, okazuje się, że porusza, ale na tle wydarzeń i krajobrazów niewidywanych przez nas na co dzień. Trzeba też omówić gatunek. Ari Aster już pokazał swój umysł pełen grozy w głośnym "Hereditary", natomiast w "Midsommar" przełamał wszelkie schematy horroru, jakie znamy i moglibyśmy się spodziewać. Od samego początku ten film nie przypomina horroru. Bardziej obyczajowy dramat. To nie szkodzi, bo to zabieg celowy. Musimy poznać bohaterów i ich psychologiczny profil. Jeśli pokusimy się o stwierdzenie, że film się długo rozkręca, to też będzie celowe, ale trzeba oglądać i słuchać dokładnie. Podtytuł nie bez powodu brzmi "W Biały Dzień", gdyż wszystkie wydarzenia w filmie mają miejsce w dzień. Ile przypominacie sobie horrorów, które działy się w dzień lub w jasnej scenografii? Właśnie! Tu jest ta nieszablonowość.
Grupa studentów wybiera się do Szwecji na wakacje. Wśród grupy znajdują się między innymi czarnoskóry kolega, który ma zamiar napisać pracę o tradycjach i życiu jednej z wiosek, do których się wybierają, mieszkaniec wspomnianej wioski oraz para. Tę parę tworzy dziewczyna (Dani) i jej chłopak Christian. Dani ma problemy emocjonalne i psychiczne po utracie siostry cierpiącej na poważną depresję, podczas której jej siostra popełniła samobójstwo, zabijając przy tym ich rodziców. Christian natomiast jest już zmęczony związkiem z Dani i rozważa odejście, niestety przez trudny stan partnerki sumienie nie pozwala mu tego zrobić tak od razu. Pelle - przyjaciel całej paczki zaprasza wszystkich wraz z Christianem do swojej wioski w Szwecji. Christian wpada na pomysł, aby zabrać ze sobą Dani. Chłopaki z paczki Christiana niestety za bardzo nie przepadają za Dani przez jej depresyjne stany, jednak zostają przekonani przez Christiana, że to ONI zaprosili Dani na wyprawę. Gdy przyjaciele docierają do wioski, poznanie jej obyczajów staje się bardziej makabryczne, niż im się wydawało. Ba! Nie wyobrażamy sobie, co mogło im się wydawać, gdyż sami widząc stosowane praktyki, często otwieramy usta na widok tego, co tam się dzieję. Grupa przyjaciół trafia do wioski akurat w czasie przesilenia majowego, podczas którego w tradycji wioski odbywa się dziewięciodniowy starożytny rytuał. Podczas tego rytuału zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Najstarsi członkowie społeczności popełniają samobójstwo, naznaczając nową mieszkankę wioski, znikają kolejni przyjaciele, zaklęcia uaktywniają swoją moc, aż w końcu dochodzi do masowej histerii wypłukującej energię z mieszkańców podczas ostatniego etapu rytuału.
"Midsommar" to bad trip na wielkim ekranie. Bad trip w dwojakim znaczeniu. Po pierwsze ujęcia, sceny, egzekwo zdarzenia wprowadzają widza w narkotyczny haj, jak po LSD czy jakiś grzybach. De facto w filmie pojawia się spożycie grzybów przez bohaterów, co zmienia ich postrzeganie, ale miało przygotować ich do integracji ze społecznością wioski. Czy to się udało? Po drugie, gdy wszystko wydaje się sielankowe i błogie zaraz wkraczają wydarzenia druzgocące psychikę postaci lub elementy dekoracji czy tła pływają niczym fale na morzach i oceanach, czyniąc film psychodelicznym. Oczywiście są to efekty dodające realizmu konsekwencjom przyjętych przez bohaterów substancji. Widz czuję komfort, siedząc po drugiej stronie ekranu ponieważ stany, towarzyszące głównym postaciom nie jednego mocnego by osłabiły. Jeśli chodzi o obsadę, pozbawiona jest wszelkich znanych aktorów, co nie uwłacza produkcji w żaden sposób. Wręcz przeciwnie. Film jest bardzo emocjonalny i w pewnych momentach psychologiczny dlatego ważna była mimika i zachowania (znane w naszej kulturze i będące reakcją na uważane przez nas chore różnice kulturowe). Moim zdaniem młodzi aktorzy wcielający się w głównych bohaterów, czyli Florence Pugh (Dani) i Jack Reynor (Christian) dali z siebie dosłownie wszystko. Film zasługuje na jakieś wyróżnienie, gdyż nie dość, że jest nietypowym horrorem, to ma jeszcze brawurowe aktorstwo. Odnośnie do pierwszej części poprzedniego zdania wszyscy się zgodzimy, że trudno nawet ten film nazwać horrorem, aczkolwiek porusza on świetnie zaobserwowany rodzaj grozy. Nazwałbym to grozą spontaniczną - chodzi o strach mogący dopaść nas w każdej chwili, w każdym momencie i w każdym miejscu. Dodatkowo nadałbym temu filmowi miano horroru społecznego, jakim odznacza się np. Jordan Peele. W obu tych nazewnictwach naturalną cechą jest psychologiczny aspekt opiewający produkcję. Dlatego nazwijmy "Midsommar" śmiało horrorem psychologicznym z mocno folklorystycznym tłem.
Trud tego filmu polega na jego nieszablonowości, czyniącej z niego arthouse pełną gębą. To ten film, który trzeba obejrzeć kilka razy. Symbolika zawarta w jego wnętrzu nie wypływa na wierzch od razu. Malkontenci nierozumiejący tego filmu dadzą mu kiepskie recenzję, ale nie uznają za szmirę. Takie kino trzeba lubić. Nie jest ono ani proste, ani zwykłe. Zahacza o tabu i pewnego rodzaju tajemnice. Wychodząc z sali kinowej, towarzyszyła mi tylko myśl: co jeśli faktycznie gdzieś na świecie istnieją tak makabryczne społeczności, praktykujące w straszliwy sposób rytuały przejścia kolejnego cyklu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz