Po sukcesie "Kształtu Wody" Guillermo del Toro idzie za ciosem. Jego twórczość charakteryzuje się tym, że znajduje coś, co nie jest popularne, czasem nieznane lub mniej znane, czy też znane zwężonemu gronu, ekranizuje to i tworzy to popularnym. W przypadku "Upiornych Opowieści po Zmroku" del Toro bazował na pewnej antologii strasznych opowiadań z roku 1981. Były to opowiadania dla dzieci, tak naprawdę mało straszne, bez dreszczyku, do oswojenia się ze strachem. Oryginalność del Toro polega na tym, że z takiego elementu stworzył coś swojego - dosłownie tylko bazując i inspirując się zbiorem tych krótkich opowiadań. Zatem teza ze wstępu mówi właśnie o straszności dla młodszych. Tak samo, jak zrobił to Alvin Schwartz w swoim zbiorze, także udało się to del Toro. Aczkolwiek ekranizacja już skierowana jest do starszego widza, co nie oznacza, że koniecznie dla dorosłego. Z czystym sumieniem można wysłać na film swoich nastoletnich braci, siostry, dzieci. To może być ich pierwszy horror, na który pójdą i nie zgorszą się w żaden sposób, a tylko nakarmią swoje wrażenia przyjemnym lękiem, który bywa hardkorowszy w innych horrorach. Umówmy się, dziś nie robią dobrych horrorów i żeby trafić na jakiś wyrywający nas ze skóry, trzeba poszperać naprawdę daleko. Ten horror za to jest dobry! Jego świetność polega na tym, że możesz obejrzeć go w każdym wieku i będziesz się dobrze bawić. Bo to bardziej bajka niż horror. Mroczna bajka.
Jeśli spodziewasz się czegoś, co wywali Cię z butów to ten film taki nie jest. Natomiast jest świetną rozrywką dla rodziny. Tak, to horror rodzinny. Bo strachy pojawiające się w filmie mają nas tylko nastraszyć, a nie przerazić do stopnia niewychodzenia z pokoju i spania przy zaświeconej lampie. Choć mary skłaniające do tego typu zachowań też pojawiają się w filmie. Ci którzy pamiętają serial "Gęsia Skróka" i "Opowieści z Krypty" będą się świetnie bawić, bo film został utrzymany w klimacie tych właśnie seriali. Czuć to od razu dlatego nie czuję wstydu, wysyłając młodzież na ten film. Stąd też wspominałem o sentymencie do pewnego rodzaju grozy.
W filmie mamy popularny model grupki dzieciaków w stylu "klubu frajerów" wśród których jest Stella, Auggie i Chuck. W niesprzyjających okolicznościach do grupy dołącza Ramon. Halloween'owe spotkanie grupki wieńczy wycieczka do nawiedzonego domu, o którym krążą miejskie legendy. Dom okazuje się naprawdę nawiedzony, kiedy Stella zabiera jeden ze starych sztambuchów Sary - byłej mieszkanki domu, uznawanej za psycholkę. Stella jest młodą kandydatką na pisarkę. Dużo pisze. Szczególnie horrorów. Pojawia się nawiązanie do filmu "Ghostland". Sarrah miała podobne zajęcie co Stella. Legenda głosiła, że Sarah opowiadała dzieciom różne historyjki przez ścianę. Zapisywała je w sztambuchu wziętym przez Stellę z nawiedzonego domu. Okazuje się, że sztambuch zapisywany krwią sam piszę historyjki. A są to historyjki i prawdziwych osobach, którym dzieją się złe rzeczy. Pierwszą ofiarą jest Tommy. Chłopak siostry Chucka, który polował na grupkę głównych przyjaciół i dopadł ich w nawiedzonym domu. Zamyka przyjaciół wraz z Ruth - już swoją eks - w piwnicy, w której Sarah była zamykana przez rodzinę. Tommy staje się strachem na wróble. Stella prędko odkrywa magiczną przypadłość księgi i chce się podzielić swoim odkryciem z przyjaciółmi. Podczas rozmowy z jednym z przyjaciół, który jej nie wierzy, okazuje się, że ten przyjaciel jest kolejną ofiarą, a księga już piszę jego historyjkę. Historyjkę o tym, jak umrze. Do Stelli dociera, że księga Sary będzie zabijać wszystkich, którzy byli w nawiedzonym domu. Czy dopadła wszystkich i uśmierciła, zostawiam wam do przekonania się samemu na seansie, bo reszta byłaby spoilerem.
Film dzieje się w latach sześćdziesiątych, zatem mamy retro klimat uwielbiany ostatnio przez dwudziesty pierwszy wiek. W filmie mamy połączenie "Stranger Things" z mrocznością powieści Stephena Kinga. Ciekawostką jest, że główni bohaterowie kontaktują się ze sobą przez walkie-talkie, zupełnie jak w "Stranger Things". Ten film nie miałby magii, gdyby nie było w nim odnośników i eastereggów nawiązujących do tamtejszych czasów, dlatego oglądajcie uważnie i wyłapujcie, bo można nostalgicznie wzdychnąć. Natomiast ostatnia scena może być zastanawiająca i skłaniać do rozważań czy aby nie pojawi się część druga? W końcu Schwartz napisał trzy części swej antologii. Film oczywiście ma wielu zwolenników i przeciwników. Ci przeciwnicy to zapewne Ci, którzy spodziewali się ekstremalnego horroru. Przyznam, że sam się spodziewałem takiego, ale ta nostalgiczność rodem z "Gęsiej Skórki" mnie przejęła i kupiłem ten film w całości. Jeśli "Gęsia Skórka" nigdy Ci się nie podobała lub, co gorsza, nie znasz tej serii, to pozostaje Ci narzekanie, a mi uwielbienie tego filmu. Uwielbiaj go ze mną, bo Guillermo del Toro uczynił kolejny dobry czasoumilacz godny jego "Labiryntu Fauna", "Hellboya" i "Kształtu Wody". A na następny rok ponoć szykuje "W Górach Szaleństwa" tym razem oparte na opowiadaniu słynnego pisarza H.P. Lovecrafta. Odpowiednia osoba podeszła do odpowiedniego tytułu!