Bez zbędnego
wprowadzenia, rozpocznę żywotność tego bloga od najbardziej kasowego
filmu za oceanem ostatnich tygodni. A mowa o oceanie, który ma potężne
znaczenie w filmie, o którym wspominam. Mowa o Aquamanie, który gdy to
piszę, przebił zarobkowo Wonder Woman i jest to ponad 600 milionów
dolarów. Czy się należało? Sprawdziłem dziś na seansie!
Osobiście czekałem na Aquamana z zaciśniętymi pięściami, ponieważ szykowało się coś na prawdę wielkiego. Tak faktycznie było. Mogę bez kozery przyznać, że Aquaman, to najlepszy film z uniwersum DC jaki zrobiono, ever! Miłośnicy komiksów zapewne będą się spierać, że nie trzyma się kupy co do pierwowzoru z komiksów ale bądźmy realistami - większość tych superbohaterskich filmów jest jedynie OPARTA na postaciach z komiksów. Mamy pełną wersję wizualną bohatera (nie zawsze wiernie odwzorowaną) i od razu przypisujemy ją aktorowi, grającemu danego herosa. Ponadto jest scenariusz, który nie musi pokrywać się w 100% -ach z opowieściami komiksowymi. Zawsze coś nam się nie będzie podobać w superbohaterach z dużego ekranu, mniej lub bardziej, słusznie bądź nie. W przypadku Aquamana można rozgrzeszyć te niedociągnięcia historii, gdyż film nadrabia efektami specjalnymi i kolorystyką. Ostatni raz tak kolorowy film wydawał mi się przy "Czarnej Panterze" Marvela. Trudno mi stwierdzić, który film był bardziej efekciarski. Nie mniej nie ma co porównywać Marvela do DC. Osobne uniwersa, lecz pozostańmy w temacie.
Spotkałem się z opinią, iż Aquaman jest zbyt cukierkowy, zbyt bajkowy. Być może. Ale czy nie powinien taki być jeśli wplatamy w historię wątek legendarnej Atlantydy? Oczywistym jest, że film ten musiał być naszpikowany efektami specjalnymi, a przyznam, że chyba 90% filmu to właśnie efekty specjalne. Nie ważne. Jak dla mnie wykorzystane bardzo dobrze i choć napompowany nimi, robi klimat. Ostatnim razem spotkaliśmy się z Aquamanem w filmowej wersji Ligii Sprawiedliwości z 2017 roku. Ten film nie odbił się chyba dobrym echem i wydaje mi się że został zapomniany. Jednak każdy wiedział, że przyjdzie pora na solowy film Aquamana i jak widać, czekano na niego bardziej niż na samą Ligę Sprawiedliwości.
Nie ma co spoilować, bo ten film trzeba obejrzeć samemu i poczuć te bajkową krainę jaką jest Atlantyda. Fabularnie też nie jest najgorzej i nawet trzyma się wszystko sensu. Narzekałem, że Aquaman w kreacji Momoy, jest zwykłym umięśnionym i wytatuowanym gościem bez tego oczojebnego żółtego kostiumu, który znamy z komiksu, lecz właśnie w tym filmie ten kostium się pojawia i prawowicie można uznać Aquamana, Aquamanem. Jednak Jason Momoa ciekawie pokazał nam postać swojego bohatera i uważam, że stworzył jego wierną postać wyluzowanego gościa dzięki czemu sympatyzujemy z nim. Nie da się ukryć Momoa, jako mieszkaniec Honolulu pasował do tej roli idealnie. Poza tym czego się nie spodziewałem, mamy tu śmietankę aktorską, znaną z hollywood, a także innych filmów o superbohaterach. Nicole Kidman - Królowa Atlantydy, Matka Arthura a.k.a. Aquamana, Willem Defoe - królewski doradca i Dolph Lundgren - jako Król Nereus. Jak na kreacje, które zagrali, wpasowali się w sam klimat historii i dołożyli do nich smak.
Aquaman jest idealnym filmem, żeby pójść na niego z rodziną ale też wart obejrzenia, przez komiksowych fanów. Wyjście z kina zadowolonym - gwarantowane! A jak nie lubisz przesycenia efektami specjalnymi to lepiej idź na coś nudniejszego. Od początku do końca film trzyma w napięciu. Pojawia się też lekki humor ale najważniejsze jest aby Atlantyda odzyskała prawowitego króla.
P.S. Zostańcie na sali do napisów, bo jak to zwykle w tego typu filmach, na końcu będzie bonusik z antagonistą w roli głównej ;) Zwiastun:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz