piątek, 29 marca 2019

Znajdź Siebie w Lesie Merlina - To My

   Kiedyś ikoną filmów o życiu Afroamerykanów był Spike Lee, dziś spektakularnie pałeczkę mógłby odebrać Jordan Peele, którego znamy z głośnego "Get Out!". Jednak tych obu panów nie ma co porównywać, gdyż skoro mówimy o Peele'u myślimy - "będzie ciężko". W przeciwieństwie do Spike'a Lee, Jordan tworzy kino mocno niepokojące. Dotyka psychologicznego podejścia do znanych ludziom problemów. Za ukazanie problemu rasizmu w "Get Out!" otrzymał zasłużonego oskara. Od 22 marca 2019 roku w kinach możemy obejrzeć nowe dzieło - "Us" (To My), czy ten obraz uzyska równie legendarną popularność co "Get Out!"? Ja twierdzę, że powinno i podsumowuję film i odczucia po nim jakie mi towarzyszyły.

 
   *UWAGA SPOILERY*

   Początek filmu przenosi nas do lat 80 i od razu robi się nostalgicznie. Uśmiech pojawia się na twarzy, widząc typową czarnoskórą rodzinkę przechadzającą się po parku rozrywki. Wstęp jednak przestaje być sielankowy, kiedy córeczka (główna bohaterka) oddala się od ojca, który zamiast pilnować małej, sam bawi się w najlepsze. Pojawia się gabinet luster Las Merlina. Do wejścia nakłania zagadkowy napis "Znajdź siebie". Bohaterka oczywiście wchodzi. W środku pojawia się nagranie jakiejś indiańskiej przypowieści, po czym gasną światła na chwilę, dziewczynka się gubi, a przechadzając się po gabinecie luster, by nie wystraszyć się do końca, gwiżdże. Gwizdanie zostaje odwzajemnione. Dziewczynka staje plecami do lustra, do którego się odwraca, ale zamiast swojej twarzy widzi swoje... plecy. Po takim wstępie doznajemy wewnętrznego WTF, widząc kamerę oddalającą się od króliczego oka. Przygrywa nam motyw przewodni filmu, który powoduje nie lada ciarki i zradza pewnego rodzaju klaustrofobiczne poczucie. Kamera wciąż się oddala i naszym oczom ukazuje się mnóstwo klatek z białymi królikami.
   Jeśli poczuliście napięcie, to pocieszam, że nie będę pisał streszczenia filmu. Nie mniej jednak film jest na tyle dziwny, że trudno go tak po prostu podsumować. Jedno jest pewne - to wybitne i oryginalne kino. Twórca nie tylko bawi się nawiązaniami, ale także potrafi ożywić w nas emocje, których się nie spodziewamy. "To My" jest filmem, w którym, kiedy myślimy, że już nadchodzi koniec i będzie jakiś happy end, okazuje się, że akcja przechodzi do innego miejsca. Taki zabieg przywodzi na myśl sztukę filmowania Tarantino, lecz w filmie Peele'a mamy do czynienia z motywami znanymi z typowych "home invasion". Początek filmu długo się rozkręca i można mieć wrażenie, że to będą jakieś dramatyczne perypetie czarnoskórej rodziny. 
   Dziewczynka ze wstępu jest już dorosła, ma swoje dzieci i męża, lecz skrywa w sobie traumatyczne spotkanie w Lesie Merlina. Rodzinka przybywa do nowego domu nieopodal Santa Fe, gdzie zdarzył się koszmar malutkiej Adelaide. Ścieżka dźwiękowa znów budzi nasze nostalgiczne wspomnienia  czarnym hitem, którego w takim filmie nikt się nie spodziewa i przewrotnie zmienia klimat. W końcu okazuje się, że było warto czekać. Na podjeździe naszej rodzinki pojawia się jakaś rodzina. Wchodzą na siłę do domu bohaterów i czujemy ten klimat rodem z "Ghostland" czy "Funny Games U.S.". Rodzina z podjazdu to ta sama, która została napadnięta tylko zniekształcona charakterologicznie i nieco fizycznie, ubrani w czerwone kaftany z nożyczkami w dłoniach. Red ze swoim creepy głosem opowiada, jak to było z tym Lasem Merlina, co się wtedy stało. Zaczyna się zabawa. Zadaniem rodziny Adelaide jest ukatrupić ich cienie, które przybyły ze świata podziemnego. Robi się coraz dziwniej i trzeba łączyć wątki.
   Głównym wątkiem są klony. Zamknięte gdzieś w podziemiach upośledzone eksperymenty powielenia ludzi rodzących się na zewnątrz. Każdy ma swojego odpowiednika w świecie podziemnym. Dziwnym trafem tylko jedna jedyna postać trafia do przejścia między podziemiem a światem zewnętrznym. To jedyna nie do końca zrozumiała kwestia, aczkolwiek biorąc pod uwagę upośledzenie klonów, żaden mógł nie wpaść na to, że gdzieś jest wyjście. Klony tworzą dziwny i chory kult, którego inspiracją jest protest, promowany przez ulotki, na których postacie trzymając się za ręce, tworzą zwarty łańcuch. Sobowtóry po wyjściu na powierzchnię najpierw katują mieszkańców, po czym tworzą wspomniany łańcuch. Z góry wygląda to dosyć przerażająco, ale i osobliwie. Wydobycie się upośledzonych klonów zwanych cieniami, ma być nawiązaniem do pewnego rodzaju post apokaliptycznej wizji. Za to same klony stają się narzędziem dowodowym, wprowadzającym nas w spiskowe teorie dziejów. Kolejne nawiązania pakują nas w mini grę psychologiczną. Początkowe białe króliczki w scenie finałowej uwolnione z klatek nie przypadkowo przywodzą na myśl zdanie "idź za białym królikiem", w momencie, kiedy główna bohaterka ma już zakończyć żywot swej niedorobionej podróbki.
   Najnowszy film Peele'a, to nie do końca horror, a raczej psychologiczny thriller, którego moglibyśmy spokojnie wcielić do antologii American Horror Story. Nie da się jednak zaprzeczyć, że jest to dobra pożywka dla fanów grozy. Napięcie jest wyważone, a zwodnicza powaga zanika w króciutkich momentach, żeby eksplodować humorem, pytanie czy potrzebnym. Jak podczas natarcia na posiadłość Tylerów (przyjaciół głównych bohaterów), kiedy klon zabija Kitty, a ta resztkom sił prosi komputer o telefon na policje, co skutkuje odtworzeniem N.W.A. - Fuck The Police - klasycznego utworu gangstarapu z lat 90. Ten zwrot czyni film bardziej komedią niż thrillerem, a tym bardziej nie horrorem. Nie ma się co tego czepiać, bo taką konwencję wprowadza Peele i albo to się poczuję, albo nie. Psychologiczna gra, na tle politycznym z aurą potężnego strachu samego w sobie i komizmem wyskakującym niczym jack-in-the-box. Tak podsumowuje ten genialny, moim zdaniem obraz, który pragnę obejrzeć jeszcze raz, bo wciąż czuję ten pytajnik na mojej twarzy po wyjściu z kina. Dla jednych nudny gniot, dla innych najlepszy horror 2019 roku. Co do pierwszego, dzisiejsza publika karmiona masówką nie dostrzega kunsztu oryginalności i nie ma ochoty myśleć podczas seansu, dlatego ich rozgrzeszmy i nie zważajmy na ich opinię. Natomiast co do najlepszego horroru, tak jak wspomniałem, to nie jest w 100 % horror i jeszcze może się to zmienić przez kilka miesięcy. Najlepszość tego filmu jest niezaprzeczalna, dlatego, póki co dam go na półkę "jeden z najlepszych", a później ułożę miejscami. Tobie natomiast polecam, jeśli uwielbiasz się bać. Idź i znajdź siebie!

zwiastun

niedziela, 24 marca 2019

Ten Syf Może Zmyć Tylko Potop! - Ślepnąc od Świateł - Najlepszy Polski serial ostatnich lat

  Fenomen powieści znany wielu czytelnikom wszedł na małe ekrany dzięki współpracy HBO i pewnego młodego, niezależnego reżysera w październiku 2018 roku. Nikt chyba się nie spodziewał tak ogromnego sukcesu, chociaż bądźmy realistami - jeśli HBO za coś się zabiera, to nie może być padaka. Ten serial bije na głowę wszystkie gangsterskie polskie seriale, popularne ostatnio w naszym kraju. Osobiście nie przepadam za takimi. Jednak "Ślepnąc od Świateł" jest w każdym calu inny. Jak bardzo? Poniżej opisałem swoje odczucia po obejrzeniu całego serialu i skonfrontowaniu go z książką.

  
   Po pierwsze zdaje sobie sprawę, że opiniuję dość późno ten serial, lecz znam przypadki gdzie, jest on nadal katowany w kółko, a nuż kogoś jeszcze udałoby się przekonać do niego. Zakładając, że każdy już ma za sobą lekturę, serial będzie swego rodzaju alternatywną rzeczywistością. Otóż na podstawie powieści mamy całą fabułę - wierną, bo trzeba przyznać, że od pierwszego odcinka przypominają nam się pierwsze strony. Za to imiona bohaterów już nie są takie same. To jest najmniejszy problem, bo bardzo łatwo nam połączyć fakty, że Kuba to książkowy Jacek, czy Jacek to książkowy Piotrek. Pojawia się kilka sytuacji, których nie przypominamy sobie z książki, ale jak już pisałem serial, jest alternatywną rzeczywistością tego co było w książce. Gdyby nie wierne odwzorowanie, nie wiem, czy można by tak rzec.
   Podobnie jak książka serial skierowany jest do starszego odbiorcy. Za to zastanawia mnie czy brutalność, jaką pisana była proza pana Żulczyka, nakłada się z brutalnością zachowaną w serialu. Wciąż nie mogę do tego dojść, ale na pewno mogę przyznać, że sekwencje scen, jak i ich wykonanie są najlepszej jakości. Gra aktorska? Rewelacja! Tak sobie wyobrażałem zachowania bohaterów podczas lektury. Mój faworyt wśród odegranych postaci i myślę, że nie tylko mój, to Dario grany przez Jana Frycza. Uważam, że ta rola, to rola życia pana Janka. W niczym innym nie widziałem go jako tak świetnego skurczybyka, któremu nie podskoczy nikt. Zagrać psychopatę i starego wygę warszawskiej gangsterki to naprawdę sztuka. Mimika, gesty, artykulacja tekstów - no po prostu cudo! Główny bohater, debiutujący jako aktor - Kamil "Saful" Nożyński, znany jest bardziej jako raper legendarnego już składu Dixon 37 i miał tu nie lada wyzwanie, gdyż postać Jacka vel Kuby jest mocno charakterystyczna i sztywno ulepiona, w ogóle nieprzypominająca typowego dilera narkotyków z warszawy, pod koniec zupełnie się zmieniająca. Według mnie Saful odegrał swoją postać tak, jak miała wyglądać. Aktor grający Kubę był więc wybierany świadomie i celowo. Nie omieszkam sądzić, iż Kamil jest jedynym raperem, którego gra aktorska nie irytuje. W przypadku "Ślepnąc od Świateł" jest szyta na miarę. Egzekwo z Nożyńskim postawiłbym (i tu się dziwie, że tak uważam i pewnie wielu z was się nie zgodzi) Roberta Więckiewicza, który ma za sobą spory warsztat aktorki, a plasuje się u mnie na równi z debiutantem. Dlaczego? Piotr vel Jacek jest ze starej gwardii gangsterskiej i ma tzw. "dojścia". Jest cholerykiem, łatwo się denerwuje. W tym przypadku pan Więckiewicz też odegrał cholerycznie tę postać, moim zdaniem z lekkim przerysowaniem, podczas gdy nadmierne używanie słów na "K", które już w nawyk mu weszło, zamiast przerazić, bardziej rozbawiają. Poza zakakanym choleryzmem czegoś mi brakło w tej postaci i może dlatego tak samo oceniam postać Jacka.
   Myślę, że opisałem tu, te główne gry aktorskie, a są jeszcze poboczne, pomimo jak istotne są. Mam tu na myśli dwóch panów. Chabior i Pazura - dwie postacie mocno istotne w historii. Mają też spory wkład w kinematografii i ich postacie także są ciekawie zagrane. Janusz Chabior gra Stryja (postać odpowiadająca książkowej) i muszę przyznać ciekawa interpretacja. Zaćpany skurczybyk, który pluje się, gdy krzyczy, z wrodzoną brutalnością, niestety niewystarczającą w konfrontacji z Dariem. Natomiast Cezary Pazura grający Mariusza Fajkowskiego jest jakby prze ćpaną wersją Kuby Wojewódzkiego. Czarek zawsze potrafił wszystkich zagrać i tu mogliśmy się przyzwyczaić do takiego podstarzałego prezentera ćpuna i uwierzyć, że to naprawdę Mariusz F. Chabior, Pazura egzekwo - najlepsze postacie poboczne.
   Rolą trochę parodiową jest rola, którą sobie nałożył sam reżyser. Krzysztof Skonieczny gra bowiem Pioruna, rapera, który pojawia się w historii i jest nic nieznaczącym klientem, zbyt nagrzanym, by brać go na poważnie. Może właśnie dlatego, że jest taki nagrzany, jego postać ma charakter komiczny. Niestety w środowisku hip-hopowym mówi się o zakpieniu sobie ze słuchaczy rapu. Hip hop pojawia się zarówno w książce, jak i serialu i jest akcentem tworzącym po trosze tło całej historii. Stereotyp mówiący, iż hip-hopowcy narkotyzują się, zapewne najbardziej uwłaczał środowisku, jednak główny bohater mówi "ćpają wszyscy".
   Obsada jest ciekawa, gra aktorska świetna, sam serial ciekawi od pierwszego odcinka, lecz jeśli nie czytało się książki, trudniej będzie dojść, o co może chodzić. Serial został utrzymany w łotrzykowsko - ulicznej konwencji, w niektórych momentach zabarwiony akcentami mroku i psychologicznego strachu. Doskonale widzimy przemianę głównego bohatera, który zostaje przyciśnięty przez niepowodzenia losu, nad którym zawsze miał kontrolę i nie potykał się na każdym kroku. Z asertywnego "skurwiela" zmienia się w miękkiego i poddenerwowanego furiata, który chcę tylko świętego spokoju. Jest to ciężka historia skłaniająca do refleksji.
   W końcu to, co oddaje klimat tego serialu i czyni jego tempo takim tłem, jakie może być odpowiednie dla narkotycznego tłumu i jego dilera, który jest melomanem. Na sam początek powinno się podać "Wariacje Goldberowskie", za którymi przepadał książkowy Jacek. Jednak z tego, co pamiętam, te mamy pominięte. Motyw przewodni - Scott Walker - It's Raining Today - komponuje się idealnie z końcem pierwszego odcinka, gdzie Kuba modli się o potop. Wymarzoną podróż bohatera do Argentyny przygrywa Maanam - Boskie Buenos. Narkotyczne przeprawy po należność za towar przygrywają imprezowe kawałki, wśród których pojawia się rodzynka taka jak Run The Jewels - Blockbuster Night. No i nie da się zapomnieć o głównej gwieździe całej otoczki, czyli samego Pioruna w "Od Braci dla Braci". W serialowej muzyce pojawiają się także O.T. Genasis, KNŻ, Myslovitz , a nawet Anna Jantar. Zatem muzyka z serialu pozostanie z nami i będzie nam dobrze znana.
   Krytycy uważają serial za niepowodzenie, natomiast ja twierdzę, że nie ma się co kierować zdaniem krytyków i obejrzeć samemu. Jeśli się spodoba to fajnie, jeśli nie to nic się nie stało. Nie mniej jednak serial ten nie jest dla pustych kiboli i wymaga pewnego rodzaju wrażliwości. Żaden "Pitt Bull", "Odwróceni" czy inny kryminalny serial o machlojkach, nie będzie na takim poziomie jak "Ślepnąc od Świateł". Jeśli taki będzie - to ja o nim napiszę! Ciekawostką jest, że serial ma trafić na ekrany HBO w całej europie. Pierwsze nagrody zgarnięte, a ponoć ma powstać sezon 2.

Miniserial HBO
8 Odcinków
Obsada:
- Kamil "Saful" Nożyński - Kuba
- Jan Frycz - Dario
- Robert Więckiewicz - Jacek
- Janusz Chabior - Stryj
- Marta Malikowska - Pazina
- Cezary Pazura - Mariusz Fajkowski
- Marzena Pokrzywińska - Paulina
- Krzysztof Zarzecki - Maluch
- Krzysztof Skonieczny - Piorun
- Agnieszka Żulewska - Anastazja
Pełna obsada

Zwiastun