*UWAGA SPOILERY*
Początek filmu przenosi nas do lat 80 i od razu robi się nostalgicznie. Uśmiech pojawia się na twarzy, widząc typową czarnoskórą rodzinkę przechadzającą się po parku rozrywki. Wstęp jednak przestaje być sielankowy, kiedy córeczka (główna bohaterka) oddala się od ojca, który zamiast pilnować małej, sam bawi się w najlepsze. Pojawia się gabinet luster Las Merlina. Do wejścia nakłania zagadkowy napis "Znajdź siebie". Bohaterka oczywiście wchodzi. W środku pojawia się nagranie jakiejś indiańskiej przypowieści, po czym gasną światła na chwilę, dziewczynka się gubi, a przechadzając się po gabinecie luster, by nie wystraszyć się do końca, gwiżdże. Gwizdanie zostaje odwzajemnione. Dziewczynka staje plecami do lustra, do którego się odwraca, ale zamiast swojej twarzy widzi swoje... plecy. Po takim wstępie doznajemy wewnętrznego WTF, widząc kamerę oddalającą się od króliczego oka. Przygrywa nam motyw przewodni filmu, który powoduje nie lada ciarki i zradza pewnego rodzaju klaustrofobiczne poczucie. Kamera wciąż się oddala i naszym oczom ukazuje się mnóstwo klatek z białymi królikami.
Jeśli poczuliście napięcie, to pocieszam, że nie będę pisał streszczenia filmu. Nie mniej jednak film jest na tyle dziwny, że trudno go tak po prostu podsumować. Jedno jest pewne - to wybitne i oryginalne kino. Twórca nie tylko bawi się nawiązaniami, ale także potrafi ożywić w nas emocje, których się nie spodziewamy. "To My" jest filmem, w którym, kiedy myślimy, że już nadchodzi koniec i będzie jakiś happy end, okazuje się, że akcja przechodzi do innego miejsca. Taki zabieg przywodzi na myśl sztukę filmowania Tarantino, lecz w filmie Peele'a mamy do czynienia z motywami znanymi z typowych "home invasion". Początek filmu długo się rozkręca i można mieć wrażenie, że to będą jakieś dramatyczne perypetie czarnoskórej rodziny.
Jeśli poczuliście napięcie, to pocieszam, że nie będę pisał streszczenia filmu. Nie mniej jednak film jest na tyle dziwny, że trudno go tak po prostu podsumować. Jedno jest pewne - to wybitne i oryginalne kino. Twórca nie tylko bawi się nawiązaniami, ale także potrafi ożywić w nas emocje, których się nie spodziewamy. "To My" jest filmem, w którym, kiedy myślimy, że już nadchodzi koniec i będzie jakiś happy end, okazuje się, że akcja przechodzi do innego miejsca. Taki zabieg przywodzi na myśl sztukę filmowania Tarantino, lecz w filmie Peele'a mamy do czynienia z motywami znanymi z typowych "home invasion". Początek filmu długo się rozkręca i można mieć wrażenie, że to będą jakieś dramatyczne perypetie czarnoskórej rodziny.
Dziewczynka ze wstępu jest już dorosła, ma swoje dzieci i męża, lecz skrywa w sobie traumatyczne spotkanie w Lesie Merlina. Rodzinka przybywa do nowego domu nieopodal Santa Fe, gdzie zdarzył się koszmar malutkiej Adelaide. Ścieżka dźwiękowa znów budzi nasze nostalgiczne wspomnienia czarnym hitem, którego w takim filmie nikt się nie spodziewa i przewrotnie zmienia klimat. W końcu okazuje się, że było warto czekać. Na podjeździe naszej rodzinki pojawia się jakaś rodzina. Wchodzą na siłę do domu bohaterów i czujemy ten klimat rodem z "Ghostland" czy "Funny Games U.S.". Rodzina z podjazdu to ta sama, która została napadnięta tylko zniekształcona charakterologicznie i nieco fizycznie, ubrani w czerwone kaftany z nożyczkami w dłoniach. Red ze swoim creepy głosem opowiada, jak to było z tym Lasem Merlina, co się wtedy stało. Zaczyna się zabawa. Zadaniem rodziny Adelaide jest ukatrupić ich cienie, które przybyły ze świata podziemnego. Robi się coraz dziwniej i trzeba łączyć wątki.
Głównym wątkiem są klony. Zamknięte gdzieś w podziemiach upośledzone eksperymenty powielenia ludzi rodzących się na zewnątrz. Każdy ma swojego odpowiednika w świecie podziemnym. Dziwnym trafem tylko jedna jedyna postać trafia do przejścia między podziemiem a światem zewnętrznym. To jedyna nie do końca zrozumiała kwestia, aczkolwiek biorąc pod uwagę upośledzenie klonów, żaden mógł nie wpaść na to, że gdzieś jest wyjście. Klony tworzą dziwny i chory kult, którego inspiracją jest protest, promowany przez ulotki, na których postacie trzymając się za ręce, tworzą zwarty łańcuch. Sobowtóry po wyjściu na powierzchnię najpierw katują mieszkańców, po czym tworzą wspomniany łańcuch. Z góry wygląda to dosyć przerażająco, ale i osobliwie. Wydobycie się upośledzonych klonów zwanych cieniami, ma być nawiązaniem do pewnego rodzaju post apokaliptycznej wizji. Za to same klony stają się narzędziem dowodowym, wprowadzającym nas w spiskowe teorie dziejów. Kolejne nawiązania pakują nas w mini grę psychologiczną. Początkowe białe króliczki w scenie finałowej uwolnione z klatek nie przypadkowo przywodzą na myśl zdanie "idź za białym królikiem", w momencie, kiedy główna bohaterka ma już zakończyć żywot swej niedorobionej podróbki.
Najnowszy film Peele'a, to nie do końca horror, a raczej psychologiczny thriller, którego moglibyśmy spokojnie wcielić do antologii American Horror Story. Nie da się jednak zaprzeczyć, że jest to dobra pożywka dla fanów grozy. Napięcie jest wyważone, a zwodnicza powaga zanika w króciutkich momentach, żeby eksplodować humorem, pytanie czy potrzebnym. Jak podczas natarcia na posiadłość Tylerów (przyjaciół głównych bohaterów), kiedy klon zabija Kitty, a ta resztkom sił prosi komputer o telefon na policje, co skutkuje odtworzeniem N.W.A. - Fuck The Police - klasycznego utworu gangstarapu z lat 90. Ten zwrot czyni film bardziej komedią niż thrillerem, a tym bardziej nie horrorem. Nie ma się co tego czepiać, bo taką konwencję wprowadza Peele i albo to się poczuję, albo nie. Psychologiczna gra, na tle politycznym z aurą potężnego strachu samego w sobie i komizmem wyskakującym niczym jack-in-the-box. Tak podsumowuje ten genialny, moim zdaniem obraz, który pragnę obejrzeć jeszcze raz, bo wciąż czuję ten pytajnik na mojej twarzy po wyjściu z kina. Dla jednych nudny gniot, dla innych najlepszy horror 2019 roku. Co do pierwszego, dzisiejsza publika karmiona masówką nie dostrzega kunsztu oryginalności i nie ma ochoty myśleć podczas seansu, dlatego ich rozgrzeszmy i nie zważajmy na ich opinię. Natomiast co do najlepszego horroru, tak jak wspomniałem, to nie jest w 100 % horror i jeszcze może się to zmienić przez kilka miesięcy. Najlepszość tego filmu jest niezaprzeczalna, dlatego, póki co dam go na półkę "jeden z najlepszych", a później ułożę miejscami. Tobie natomiast polecam, jeśli uwielbiasz się bać. Idź i znajdź siebie!
zwiastun
Głównym wątkiem są klony. Zamknięte gdzieś w podziemiach upośledzone eksperymenty powielenia ludzi rodzących się na zewnątrz. Każdy ma swojego odpowiednika w świecie podziemnym. Dziwnym trafem tylko jedna jedyna postać trafia do przejścia między podziemiem a światem zewnętrznym. To jedyna nie do końca zrozumiała kwestia, aczkolwiek biorąc pod uwagę upośledzenie klonów, żaden mógł nie wpaść na to, że gdzieś jest wyjście. Klony tworzą dziwny i chory kult, którego inspiracją jest protest, promowany przez ulotki, na których postacie trzymając się za ręce, tworzą zwarty łańcuch. Sobowtóry po wyjściu na powierzchnię najpierw katują mieszkańców, po czym tworzą wspomniany łańcuch. Z góry wygląda to dosyć przerażająco, ale i osobliwie. Wydobycie się upośledzonych klonów zwanych cieniami, ma być nawiązaniem do pewnego rodzaju post apokaliptycznej wizji. Za to same klony stają się narzędziem dowodowym, wprowadzającym nas w spiskowe teorie dziejów. Kolejne nawiązania pakują nas w mini grę psychologiczną. Początkowe białe króliczki w scenie finałowej uwolnione z klatek nie przypadkowo przywodzą na myśl zdanie "idź za białym królikiem", w momencie, kiedy główna bohaterka ma już zakończyć żywot swej niedorobionej podróbki.
Najnowszy film Peele'a, to nie do końca horror, a raczej psychologiczny thriller, którego moglibyśmy spokojnie wcielić do antologii American Horror Story. Nie da się jednak zaprzeczyć, że jest to dobra pożywka dla fanów grozy. Napięcie jest wyważone, a zwodnicza powaga zanika w króciutkich momentach, żeby eksplodować humorem, pytanie czy potrzebnym. Jak podczas natarcia na posiadłość Tylerów (przyjaciół głównych bohaterów), kiedy klon zabija Kitty, a ta resztkom sił prosi komputer o telefon na policje, co skutkuje odtworzeniem N.W.A. - Fuck The Police - klasycznego utworu gangstarapu z lat 90. Ten zwrot czyni film bardziej komedią niż thrillerem, a tym bardziej nie horrorem. Nie ma się co tego czepiać, bo taką konwencję wprowadza Peele i albo to się poczuję, albo nie. Psychologiczna gra, na tle politycznym z aurą potężnego strachu samego w sobie i komizmem wyskakującym niczym jack-in-the-box. Tak podsumowuje ten genialny, moim zdaniem obraz, który pragnę obejrzeć jeszcze raz, bo wciąż czuję ten pytajnik na mojej twarzy po wyjściu z kina. Dla jednych nudny gniot, dla innych najlepszy horror 2019 roku. Co do pierwszego, dzisiejsza publika karmiona masówką nie dostrzega kunsztu oryginalności i nie ma ochoty myśleć podczas seansu, dlatego ich rozgrzeszmy i nie zważajmy na ich opinię. Natomiast co do najlepszego horroru, tak jak wspomniałem, to nie jest w 100 % horror i jeszcze może się to zmienić przez kilka miesięcy. Najlepszość tego filmu jest niezaprzeczalna, dlatego, póki co dam go na półkę "jeden z najlepszych", a później ułożę miejscami. Tobie natomiast polecam, jeśli uwielbiasz się bać. Idź i znajdź siebie!
zwiastun