poniedziałek, 9 września 2019

Chcesz balonik??? - TO: Rozdział 1 i 2

   Bieżący rok był i jest dla fanów adaptacji filmowych Stephena Kinga bardzo łaskaw. Przed nami jeszcze jedna ekranizacja kontynuacji kultowego "Lśnienia" - "Doktor Sen", drugi sezon serialu Castle Rock i trzeci sezon Pana Mercedesa. Po rozczarowującym "Smętarzu dla Zwierzaków" przyszedł czas na najbardziej oczekiwaną premierę września, czyli "To: Rozdział 2". Dzięki uprzejmości Cinema City kinomaniacy mogli obejrzeć maraton "To", obie części w 4D. Także się wybrałem i oto jakie wrażenia zrobił na mnie przedpremierowy seans.
   P.S. Kwestia osobista, ale jednak te telepoczące krzesła rozdrażniają bardziej, niż wprowadzają w klimat, a woda pryskająca na widzów - śmierdzi...




   Na początek trzeba zaznaczyć, że film w obu częściach jest czymś zupełnie innym niż książka. Nieznajomość lektury rozbraja, gdy słyszy się od szarych połykaczy o dwóch częściach książki. Nie! Książka nie ma dwóch części - ta książka opisuje wydarzenia z życia bohaterów w wieku młodzieńczym i w wieku dorosłym. Te etapy rozgranicza dwudziesto-siedmioletni cykl, który jest przerwą między aktywnością TEGO. Wszystko jest zawarte w jednym tomie na ponad tysiącu stronicach. Więcej piszę o książce na moim drugim blogu. Tymczasem wracając do filmu, uważam, że podzielenie go na dwa rozdziały staje się problematyczne w dyskusjach między fanami - tymi którzy czytali i tymi, którzy nie czytali. Czytający, opowiadając o tym jak coś wyglądało w książce, otrzymują często pytanie "ale to było w pierwszej / drugiej części?". Staje się to irytujące, gdy tacy rozmówcy się spotkają i padają te idiotyczne pytania. Dlatego nazewnictwo tych części filmów moim zdaniem nie powinno brzmieć - część (rozdział) 1 / 2 tylko powinno zawierać podtytuły - Młodość / Dorosłość. 
   "To" pierwszy rozdział bazuje więc na wydarzeniach z młodości bohaterów. Poznajemy ich historię wzajemnego poznawania się, lecz tu już widać pierwszą różnicę między książką a filmem. Takich różnic jest w tej części mnóstwo i przeplatają się z oryginalnymi wersjami z książki. Kwestia osobista kto zwraca uwagę na różnice książka a film, jednak ja lubię je wyszczególniać. W części młodości otrzymujemy obraz świeżej przygody młodzieńczej, w której tematem przewodnim jest strach. TO karmi się strachem i przybiera formy tego, czego ktoś się boi. Z początku króciutkie jump scare'y tworzą klimat, jaki kojarzymy z twórczością Kinga. Chyba tylko scena otwierająca trzyma się w stu procentach wiernie oryginału. Część młodzieńcza to retro klimat przygodowy tzw. new adventures action przywodzący na myśl kultowe "Goonies", "Stranger Things", "Goosebomps". Dlatego można śmiało powiedzieć, że ten film jest przygodówką z elementami grozy. Horrorem jest tylko w oficjalnym nazewnictwie, ale nie da się zaprzeczyć, że twórcom udało się stworzyć przygodowy film, de facto z mocną straszącą wkładką. Rzeczą, która umknęła twórcom, jest chyba fakt, że dzisiejszego widza trudno porządnie nastraszyć. Pomimo że film jest świetny i wciąga w to, co przydarza się bohaterom, przy jump scare'ach, zamiast się bać widownia się śmieje. Dziś jest to naturalny odruch, ponieważ mało kto przychodzi na seans żeby sobie wyobrazić, jak by się czuł / czuła będąc na miejscu bohaterów. Na pewno widząc kobietę z wykrzywioną twarzą i oczami insekta nie śmiałbym się do rozpuku, a wręcz sam bym chciał jej uciec. CGI z tych zaskakujących wizji istot zastraszających bohaterów, stworzyło groteskowe, paskudne i obrzydliwe creepy postaci. Te postaci w świecie żywych zmusiły, by nas na serio do narobienia w gacie. Pennywise natomiast, ten sławny klown, którego tak się boimy, początkowo przypomina słodkie zwierzątko z arcyszelmowskim uśmiechem, ale kiedy dochodzi do ostatecznego starcia, przyprawia o gęsią skórkę. Jego taniec podczas ostatecznego starcia w kanałach jest zabawny, ale jednocześnie psychodeliczny i bardzo niepokojący. Potrafi także zastygnąć twarzą, czyniąc ze swojej fizjonomii niepokojący obraz istoty pozbawionej pełno sprawności. Taki wygląd bardzo niepokoi. Aż w końcu widzimy prawdziwe oblicze TEGO i klown pokazuje nam swe zębiska! Dzięki CGI pobiło to nawet straszliwe oblicze Tima Curry'ego w kreacji Pennywise'a z 1990 roku. Rozdziawiona paszcza klowna przywodzi nam na myśl uzębione, fraktalne wnętrze mega robala niczym czerw z Diuny, w połączeniu z kultowym Demogorgonem - to trzeba zobaczyć, bo takiego obrazu dziś żaden horror w kinie nam nie da. Straszny pajac potrafi także zmieniać swoje ciało, potrafi nim przewracać, obracać, skręcać, wyciągać - super wprowadzenie lekkiego body horroru. 
    Teraz trochę o obsadzie. Wspomniany Pennywise, którego rolę odgrywa Bill Skarsgard, jest moim zdaniem godnym następcą Curry'ego i można się pokłócić o to, który Penny jest lepszy. Skarsgard zagrał także rolę w Castle Rock, a więc uniwersum Kinga doceniło go i zapewne będą wykorzystywać jego osobę przy pojawiających się adaptacjach Kinga. Nie dziwota Skarsgard utorował sobie dzięki kreacji Pennywise'a drogę w filmowym świecie i jak się wydaje, wciąż jest niedoceniony. Co do klubu frajerów, obsada jest mało znana (może poza Wolfhardem), ale skupiona na dwóch postaciach - Billu - Jaeden Lieberher i Beverly - Sophia Lillis. Tak naprawdę ich wątki wydają się w filmie najważniejsze. Jeśli chodzi o Billa, to oczywiste, klown zabił jego młodszego braciszka i obwinia o to samego siebie. Beverly za to skupia naszą uwagę, bo jest jedyną dziewczyną w paczce i taki był zamysł już w książce. Wspomniany Finn Wolfhard w roli Richiego znany jest nam z serialu "Stranger Things" i nic dziwnego, że pojawia się i tutaj. Obie produkcje mają mocny Kingowski sznyt, a w "Stranger Things" Finn od razu nadawał się do klubu frajerów. Jednak w przypadku Richiego wydawało się, że Finn nie dawał z siebie wszystkiego. Chyba że taki był zamysł, to zmienia postać rzeczy. Kolejną osobą, którą będziemy kojarzyć to Jack Dylan Grazer jako hipochondryczny Edie Kaspbrak. Jacka możemy kojarzyć z filmu "Shazam". Trzeba przyznać, zagrał ciekawie chłopaka, który ma hopla na punkcie chorób. Jeremy Ray Taylor, jako Ben Hanscom wiele nie miał do zagrania, miał zagrać po prostu tłuściocha. Może jeszcze Nicholas Hamilton jako stręczycielski Henry Bowers jakoś wybija się z tłumu, chociaż można mieć wrażenie, że jego rola była przerysowana. 
    Ogólnie "TO: Rozdział 1" jest kolejną sentymentalną podróżą w lata 80. Kochamy to i obecnie mamy boom na lata osiemdziesiąte, dlatego warto obejrzeć i, tak jak w moim przypadku było, skonfrontować z książką. Zapamiętajcie jednak, że ten film jest tylko bazowany na powieści, nie jest jego wiernym odwzorowaniem. To zupełnie inne spojrzenie na znany nam problem morderczego klowna, który przybył przed milionami lat i co 27 lat żywi się strachem. 





   Dorosłość - bo o tym etapie życia bohaterów mówi druga część filmu to już jazda bez trzymanki. Bohaterowie spotykają się po 27 latach, czyli po okresie, jaki zawiera cykl. Pennywise powraca, tym razem w czasach współczesnych. Pamięć zatarła wspomnienie o morderczym klownie, ale zostało znamię i przysięga. Zbytnio nie czepiałem się niespójności z książką w pierwszej części, ale tu już muszę. Z początku wszystko ok. Do połowy filmu jest w większości jak w powieści, tak to sobie wyobrażałem. Jednak gdy nasi bohaterowie już zrozumieli, że muszą odświeżyć pamięć, a Mike (Chosen Jacobs) mówi o rytuale Chud, zaczyna się samowolka. Pierwsza część była spoko przygodówką, ale druga to już fantasy osadzone na kanwie grozy. Można by się pokusić o skategoryzowanie tego pod Weird Fiction. Ostatnie sceny to czysta fantastyka. Nie mniej druga część jest o wiele lepsza. Naszpikowana efektami, ale również i jump scare'ów jest więcej i nie ukazują się na chwilkę, tylko się wymieniają. Można by uznać, że ta część jest bardziej psychodeliczna. Dodatkowo bardziej zabawna niż pierwsza część. Pisałem, że w pierwszej części wybuchano śmiechem, wtedy kiedy nie trzeba, tu jest jeszcze więcej śmiechu i to nie wymuszanego, a celowego. Pojawiają się gagi, których byś się nie spodziewał. Po chwili zastanawiasz się, czy przyszedłeś na horror, czy na komedię. Zatem komediowa fantastyka z elementami grozy. Dobra, tej komedii nie ma aż tyle, żeby nie oddać czci temu filmu. Jest to lepsza część i te zabawne momenty, mimo że rodzą ironiczne pytanie "serio?", dodają filmu jaja. Ten film nie posiada nawet jednej sceny łóżkowej, co w książce jest nie do pomyślenia. Tak więc ponownie kategoria 16 + i można wysłać swojego nastolatka bez obaw o zgorszenie. No, chyba że zgorszy go / ją naga babcia zrobiona na wzór szalonej staruchy z wybałuszonymi oczami. 
    Co w tym filmie się dzieje to głowa mała. Przejdźmy do fabuły. Jeśli nie widziałeś pierwszej części, okazuje się, że nic się nie stało, bo pojawiają się retrospekcje. Kilka szczegółów, które pominięte są na końcu filmu i w trakcie akcji, ale sami je wyłapiecie i nie trzeba o nich mówić, bo są nieistotne. Wraca pamięć, wracają uczucia, klub frajerów wiele się nie zmienił (oprócz Bena, który schudł) poza tym, że wszyscy mają ciepłe posady i jak na osoby, które prawie zapomniały o sobie i o tym, co się wydarzyło, szybko się ponownie zasymilowali. Jak już napisałem koniec filmu to koktajl gatunkowy mocno ryjący beret. Tym razem dopiero body horror wchodzi w grę i mamy wiele nawiązań do innych tytułów. Sam body horror pojawiający się w tej części jest jakby oczkiem w stronę Carpenterowskiego "The Thing". Ponadto jedna z najkrwawszych scen przemyca nawiązanie do innej ekranizacji powieści Kinga - "Lśnienia" - oglądajcie uważnie i czekajcie na "Here's Johnny!". Największym smaczkiem jest kolejna postać, której obecność stwarza uśmiech na twarzy i czujemy się jak na seansie filmów Marvela. Dlaczego? Skupcie się kolejny raz, a zobaczycie cameo Stephena Kinga. Tak, tak! Sam autor zagrał w jednej zabawnej scenie. Trzeba przyznać, że i jego warsztat aktorski jest godny podziwu. W filmie obecny kilka razy jest przytyk co do tego, że Stephen King pisze słabe zakończenia. Odzwierciedlone jest to w profesji Billa, który już dorosły zajął się pisaniem horrorów. Ten przytyk wykorzystany jest we wspomnianym cameo i jest mocnym dystansem autora do samego siebie. Prawdopodobnie ten film ma mocno zmienioną końcówkę właśnie ze względu na słabe zakończenie powieści. Właściwie i tu, i tu mamy happy end na dosłownym końcu, ale sama walka z TYM i rytuał Chud bardzo się różnią. Trudno mi stwierdzić, która wersja mi bardziej odpowiada, dlatego zostanę przy zdaniu, że film jest alternatywną perspektywą. 
    Aktorsko plejady znów nie mamy, ale jest tradycyjnie Skarsgard kradnący finał całego show. Ze znanych osób mamy tu genialnego Jamesa McAvoya, znanego ze "Splita", roli Dr. Xaviera z "X-Menów", a wcześniej (ciekawe kto zauważył) z roli pana Tumnusa z "Opowieści z Narnii". McAvoy wciela się w postać dorosłego Billa "Jąkały" Denbrough. Podziwiam warsztat tego pana i jestem zachwycony jego jąkającymi kwestiami. Bardziej znaną jest też Jessica Chastain, którą widzieliśmy w ostatnich "X-Men: Dark Phoenix", a bardziej kojarzymy z "Łowcy i Królowej Lody", "Marsjanina" lub "Interstellar". Oczywiście Jessica wciela się w Bev i jedno mnie martwi. W poprzedniej części Bev była dla chłopaków zjawiskiem, była inna, bo zadawała się z chłopakami i czuć było jakąś sympatię do tej dziewczyny. Natomiast w rozdziale drugim Bev jest czegoś pozbawiona. Nie twierdze, że ta postać została źle odegrana, ale czegoś mi brakuje. Nawet samą urodą nie do końca tak sobie wyobrażałem dorosłą Beverly. Gdyby casting zależał od Kinematografilii, w tej roli, obsadziłbym bardziej Bryce Dallas Howard albo Amy Addams. Reszta paczki oczywiście nic aktorsko nie wnosi, może poza motywami komediowymi, co szczególnie bawi w Jamesie Ransonie, jako Eddiem Kaspbracku i Billim Haderze, jako Richiem Tozierze. Zjawiskiem za to będzie dla każdej pani na sali kinowej Jay Ryan, jako Ben Hanscom. Czasem gra aktorska wydaje się naciągana, co w przypadku takiej produkcji jest nie do pomyślenia, ale groteskowy humor wszystko nam rekompensuje. 
    "TO: Rozdział 2" przejmuje już box office. Czyli pomimo kilku niezadowolonych opiniach podoba się i można powiedzieć, że masowo był drugim najbardziej oczekiwanym filmem tego roku. Jeśli będziesz zawiedziony to prawdopodobnie liczyłeś na coś górnolotnego. Niestety to zwykła masówka nafaszerowana efektami i przyprawiona niespodziewanymi żartami. Mnie się bardzo podobało, a że już oceniłem jako lepszą część, to się poprawiam i uważam, że te filmy trzeba połączyć i rozgraniczyć parawanami "Młodość" oraz "Dorosłość". Tak sobie teraz myślę, że skoro "Dorosłość" była bardziej komediowa to czy faktycznie dorośli są bardziej weseli od młodych? Bardzo filozoficzne i nic niewnoszące do filmu, jednak zauważcie, ile gagów ma film "TO: Rozdział 2" - Dorosłość. "TO" powinien być jednym filmem, tak jak jest jedną książką. Dla mnie zawsze to będzie jedno, bez względu na to, na której części się lepiej bawiłem.